Koniec
Zahaczywszy się o ból
Rozerwałem łańcuchy i rany
Zapomniałem...
Zadałem cios i teraz jestem tutaj
Nie ma co żałować...
Zaciśnięte zęby i łzy na policzku
Słone...mokre...prawdziwe...
Nigdy nie miałem odwagi
Odwagi by patrzeć w słońce
Zawsze chowałem się za maską milczenia
Zamilkłem...
Coraz mniej gwiazd na niebie
I księżyc wydaje się taki normalny
Wypaliłem się?
Boję się i uciekam
Widziałem tych, którzy nigdy się nie
bali
Ale to właśnie jest ich największy lęk
Lustro pękło i skłamało
Tu nie ma światła
Tu jest wieczny mrok
Noc i dzień
Poranek i zmierzch
Tacy jesteśmy
Ja taki jestem
Oddaję się całą duszą
Nie liczę na cud
Ich nie ma i nie było
A ja stoję i wciąż krwawię
Modlę się a przecież nigdy tego nie
robię
Dlaczego..?
Dlaczego moje marzenia są takie
nierealne?
Tak często patrzymy w lustro
Tak często chcemy zobaczyć swoje wnętrze
Coś musi w nas być
Nasze pragnienia gwałcone przez smutek
Wieczne trudności
To nie miało tak wyglądać
Chciałbym mieć wybór
Mam go, ale dla mnie jest za późno
Wszystko to co chcę
To tylko móc się stąd wydostać
Zacząć oddychać
Móc kochać i nienawidzić
Ciekawe jak Jezus wytrzymał swoje
cierpienie
Jak on traktował sól w jego ranach
Każdy jest takim Jezusem
Ale my nie zbawimy świata
My nie jesteśmy ważni
Ważne jest tylko więcej
Więcej krwi w naszych oczach
Może wtedy przestaniemy je zamykać
Raj...
Obym nigdy nie musiał nikogo udawać
I tak udaję...
Wszyscy udają
Ale sztuką jest udawać siebie samego
Własne „ja” zaciska pętlę
Skaczesz?
A może chcesz mi pomóc?
Kim jesteś dla mnie?
Jak bardzo mnie ranisz?
Jak bardzo jesteś obojętny?
Boję się i uciekam
...czas już skończyć...
Poudajemy razem..?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.