Kosmita
Jakże brutalnie romantyzm przerwany
pogodny urok daleko wygnany,
przed oczy obraz miły się wciska
lecz chcą go rozszarpać wściekłe
zębiska!
Ukryję go więc i w nocy odtworzę
gdy wstrętna paszcza ruszyć się nie
może.
Zgrzypiała, skrzypiała, człapała i
ściskała,
nawet nie drgnęłam, zgon udawałam
coby mnie nie dopadł ten chmurny ton.
Coraz sążniściej rozjuszył się On,
chlipie, sarka, łypie na mą skroń.
Pręży się, trudzi, w szarże przechodzi
długo nade mną rzemień przewodzi.
Zdaje się cichnie...Nikczemnik coś
knuje...
Ja mu nie czmychnę, nadal symuluję.
Rozprzestrzenia brzemienia, chłosty
a mnie sumienie swędzi,
chciałoby się załkać ale tego nie
obwieścić.
I babramy się oboje,
on w swej gębie - ja w milczącej zmowie.
Miazga tylko skiałczy, co z bluzgania tego
powstała,
cała jest do przesiania - ja w niej do
bazgrania.
Dobra jej część mi ciąży niczym krzemień na
barku,
przy czym Oni szeptają, szemrają, szperają
tuż
obok mojego karku.
Ślizga się i bryzga to świństwo na mnie,
mży mi myśl pewna:
czy i we mnie kosmita się zalgnie?
Komentarze (1)
Interesujący Właśnie czy jesteśmy na tyle silni aby
nie poddać się innym i iść własną drogą pomimo
przeciwności losu?