Magnetofonowa płaczka
Wsród misternej ciszy,
daleko od zgiełku dnia,
wsród bliskich mi twarz,
odchodze, ja,
Ponura cisza,
echem odbija sie,
od tych pustych, cięzkich, grubych,
ścian,
Chłód kościelnej kaplicy,
i ten dreszczyk,
o własnie tak,
chciałbym odejść,
Na dworze deszcz,
na dworze mgła,
gdy najdzie czas,
najwyższy czas,
nienawisc zniszczyc,
w sobie promykiem,
wiosennego słonka,
Ostania pielgrzymka życia,
dość prosta,
ja i cała kolumna,
w ciszy,
czasem ktoś łknie?
jakaś tradycja?
magnetofonowa płaczka?
Nie wiem, nie widze,
przeciez już nie żyje,
Grząska ziemia,
opada sie,
czuje to w sobie,
ciemna ziemia,
zyzna gleba,
tu nie chowa sie,
tak od niechcenia,
Jak ciemny ten świat,
wchłonie mnie i ona,
już na wieki,
wieków lat,
Kości moje,
wyszarpia psy,
kości moje,
nie warte nic,
Przyszedl juz czas,
najwyzszy czas,
nienawisc,
zniszczyc w sobie,
Zapragne, podziekowac
dzięki wam dusza moja,
nie będzie błakac się,
przeciez i tak nie przygarnie,
już nikt jej,
Moje odejscie niczego nie zmieni,
dalej królowac bedzie nasz Pan brat,
szatan,
to ja nie jestem jedna z tych wad,
to nie ja..
jestem siebie dziś wart..
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.