Majestat
Słoneczny dzień spowija blady cień
Zaciskam pętlę z trawy na szyi
Ty na znak krzyża leżysz wśród mleczy
Na niebie cyrk chmur czarno - białych
Wąż połyka niedźwiedzia lubieżnie
Niedźwiedź się w smoka zamienia
Przemów do mnie Ojcze, odezwij się z
Nieba
Serce krwią zalane ukój miłości spokojem
Wśród traw Anioł leży, kładę się ja na
nim
Czuję jego ciepło, choć nie ma skrzydeł
białych
Wśród traw zasypiam na jego piersiach
Kocham Go, kocham was, kocham świat
Kocham matkę, kocham ojca, kocham siebie
Kocham Boga Ojca, Syna jego jedynego
Kocham aniołów i diabła też kocham
(Bo i on aniołem – lecz upadłym w
mroki)
Ubrudziłem sobie spodnie, upaprałem
mleczem
Wstałem, w górę wzniosłem dłonie
szorstkie
Chciałbym płakać szczerze – nie
potrafię
Może umiem – leż nie teraz, nie przy
Tobie
Słońce złociste zza chmur się wyłania
W ciele moim wąż się wije grzesznie
Wyrwę z grzechem węża szkarłatne ślepia
Wierzysz w Boga? W nic nie wierzysz?
Nie, nie możesz w nic nie wierzyć
Wierzysz przecież, że się uda
Wierzysz głupcze w szczęście, miłość
Wierzysz, że też umrzesz kiedyś
I ja wierzę, że zobaczę Ciebie
Boże…
Wtedy kładę się ponownie obok Anioła
Dotykam delikatnie, całuję nieśmiało
Boisz się moich oczu? Dlaczego nie
patrzysz?
Komentarze (1)
"... i popatrzeć w oczy Boga", ciekawe przemyślenia,
tym samym ciekawy wiersz :)