Mamo...
Mamo...
Gdy byłam mała powiedziałam...:
DZIĘKUJE MAMUSIU ŻEŚ URODZIŁA MNIE...
Wtedy zaś popłakałaś się...
Przytulałaś mnie do siebie.
A ja mówiłam...:
KOCHAM MAMUSIU CIEBIE
Nie pamiętam już kiedy razem
rozmawiałyśmy.
Gdy się wspólnie śmiałyśmy...
Gdy przyszedł ten okrutny czas.
Coś dziwnego rozdzieliło nas.
Czarna chmura tkwi nad nami.
Kieruje bardzo dziwnymi zasadami.
Coś dziwnego wstąpiło między mną a Tobą.
Ty ani ja niejesteśmy sobą.
Kłócimy się jak nigdy wcześniej
Płaczemy coraz częściej.
Swiat stał się czarno-biały.
Anioły z nieba wiele smutku nam dały.
Każdego dnia gdy budzę się.
Nie wiesz jak się Cieszę gdy widzę Cię.
Lecz gdy zbliża się ta okropna pora gdy
kłócimy się.
Wtedy mam ochotę przeprosić Cię.
Bo wiem że to moja wina że tak jest.
Chyba zawsze w sercu kamień muszę mieć.
Choć bym chciała wyjść z ukrycia tego.
Nigdy nie pozostawię smutku swego.
Bo życie dużo przykrości sprawiło mi.
A ja jeszcze ból sprawiam Ci
Wiem mamo że wiele razy zawiodłam
Coebie.
Całą winę biorę na siebie.
Mimo że czasem mam ochotę przytulić się.
I powiedzieć co dręczy mnie.
Lecz tylko Bóg jedno wie.
Kiedy znów do siebie zbliżymy się.
Kiedy znów będziemy usmiechnięte
I wspólnie ramionami obięte.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.