Mój anioł...
kiedys przyjdzie i mnie zabierze....naprawdę szczerze w to wierzę...
Usiadł na parapecie,
po świetlistych włosach delikatnie spływały
krople letniego deszczu,
czyniły go pięknym...
W deszczowej koronie splątane włosy,
błękitne i głębokie jak morska otchłań oczy
wbił w moje,
poczułam ciepło,
poczułam deliktany dresz...
Nagle przestałam się bać,
uleciał ze mnnie strach,
pragnęłam już tylko odlecieć razem z
nim,
tam gdzieś daleko,
gdzieś gdzie nie liczy się dni,
gdzieś tam daleko gdzie nie liczy się
czas,
Tam gdzie najważniejsze jest "to co tu i
teraz",
tam nic nie umiera,
nic się nie odradza...
wszystko po prostu trwa...
Jak ta chwila z nim,
tak niezapomniana,
tak wieczna,
W ciemnościach nocy,
tylko my...
I jego anielski orszak, który zabierze mnie
tam,
oczyści z ran...
uwolni od przeszłości...
w pył zamieni moje kości...
Nikt nie sprawił mi jeszce tak wielkiej
radości jak on,
mój anioł śmierci....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.