Mój to porządek
Sułtanowi Khorfakanu
Budzi mnie słońce z samego rana,
Czy wstało dla mnie, czy dla sułtana?
Za oknem czeka spokojne morze,
Śpią jeszcze wszyscy o tak wczesnej
porze.
Dziękuję Bogu, sam na białej plaży,
Chłodzę się w morzu, jeszcze nikt się nie
smaży,
Płynę w głębinę, na dno zanurzam,
Znalazłem worek –to poodkurzam.
Zacząłem biegać, od końca w początek,
Gdy przyjdą goście docenią porządek,
Zbieram wszystkie puste butelki,
Sznurki, papierki i białe muszelki.
Deski i gwoździe z rozbitej tratwy,
Brązowe liście, żyłki i dratwy,
Upycham wszystko w worek po ryżu,
Przypłyną z Dubaju, zakotwiczył w
pobliżu.
Opodal hotelu, palm promenady,
Gromadzą się ludzie koloru czekolady,
I trochę jaśniejsi w białych sukmanach,
Siedzą i jedzą na swoich dywanach.
Ostatni o północy wracają do domów
I nikt nie sprząta, nie che się nikomu,
Przy każdej ławeczce kosze na śmieci,
Ciemne kobiety, leniwe też dzieci.
Siedzieli w gromadach, Co oni tak
głoszą?
O co się modlą, o co się proszą?
Może być pięknie, czysto na ziemi,
Mażąc o raju, śmiecąc nikt się nie
czerwieni.
Wychodzą z cieni dozorcy pomału,
Krzywiąc usta – Dziękujemy Panu!
Bierzcie ten worek ,i bierzcie przykład,
To wasza plaża, i wasz ten nieład.
Wracam do morza, porannej kąpieli,
A moja dama jeszcze w pościeli,
Na koniec robię dwadzieścia pompek,
Na plaży czysto, mój to porządek.
Żegnaj, Mniej piękny dzień Panie!
Myślę: Lenie! I wracam na śniadanie,
Bo pani gotowa, kroczy bez słowa,
Wystrojona, dumna, do góry głowa.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.