My, samotni
Spala mnie słońce, bawi się siłą swego
ciepła rzucając nim we mnie, jakby
powiedzieć chciało,
nie uciekniesz przed świadomością, że tylko
to ciepło ci zostało.
Ale ja uciekam, chowam się w jaskini
zapomnienia,
nie wyjdę stąd, poczekam, aż skończy się
świat, wolę mrok od zatracenia.
Zimno tu i ciemno, nie widać nic i nie
słychać,
i tak jest lepiej, przynajmniej jeszcze
teraz, nie muszę szczęścia mijanych ludzi z
powietrzem wdychać.
Nie musze żałować, nie muszę płakać, zajęty
myśleniem o strasznym chłodzie mroku,
chciałbym nie wychodzić już stąd, lecz
natura, choć zgubna, nie pozwoli nie
wierzyć, że kiedyś jeszcze usłyszę :
kocham.
Strzepię okruszki zimnej skały, pora wrócic
do rzeczywistości,
tam już diabeł do pieca dokłada, już martwe
dusze wyją w bezsilności.
A obok piękne Anioły, przechodzą nie
spoglądając poniżej linii swego
spełnienia,
i tak trwa ten bal niezrównoważenia.
Łzy samotnych zmywaja z ulic resztki
szminki kobiet, co codziennie całują
ziemię,
kobiety zepchnięte w samotnie, zachłannie
wdychają drogi perfum mężczyzny, co
przeszedł zapatrzony w niebo.
Papierki z cukierków, zrzucone z słodyczy
miłości, fruwaja w powietrzu i krzyczą
uśmiechem,
a my, samotni, za szybko uciekamy do domów,
nie chcemy, by dostrzegł ktoś, że boimy się
siebie.
A każdy mówi: uśmiechnij się, będzie
lepiej.
Ale każdy to nie my, więc nie wie.
Że każdy dzień jest przegraną walką z
nadzieją, każdy dzień stracony,
każde pragnienie pozostaje pragnieniem, a
każda kromka chleba codziennością boli.
Każda noc odpoczynkiem i niech nie kończy
się wcale,
bo tam, w jutrze nadal trwa bal
niezrównoważonej woli, by nie każdy był.Nie
każdy życiem się upajał.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.