Nadzieja
W lodowatym cieniu Słońca,
ginę od gorąca.
Księżyc rządzi dniem,
budzę się wtem,
życie nie jest snem.
Siedzę na duszy ramieniu
w zapomnieniu.
Po co żyć,
po co dobrym być?
Nie warte już nic.
Wątpliwości dokonują aborcji,
nienarodzonych myśli,
już nic mi się nie przyśni.
Bo kto powiedział,
że kochać trzeba od pierwszego
wejrzenia?
Teraz nie zrozumiesz tego
stwierdzenia...
za lat dwa, pięć, nawet siedemnaście,
nim drzwi zatrzaśniesz,
nim świeca zgaśnie,
no właśnie,
ten płomień już nie zgaśnie.
Dziś za prawdę z trwoga złowrogą,
sens oddaje.
Bo kawałki nie pasują,
już wszystko rujnują.
Każesz mi cegłę wyjąć,
chociaż trzeba przyjąć,
że dom zbudowany,
ale jednak nie pomalowany.
W ruinie przez ludzi pozostawiony.
Czy musi zostać zburzony?
Bo bez Ciebie nie będę w niebie,
w piekle może...
Tam mi nawet diabeł nie pomoże.
Za miłość, zażyłość,
wytrwałość i wierność,
nie przegram zwycięsko.
I kiedyś stanę pod furtką,
pod judasza drzwi dziurką.
Dzień ten schwytam
i się Ciebie zapytam,
czy to już?
Wtedy z serca wyjmiesz mi nóż…
Pocałunkiem wyleczysz.
I nikt już nie zaprzeczy.
Nowe rzeczy, nowe marzenie.
W końcu to wszystko przestanie być
złudzeniem.
Proste myślenie,
lecz skomplikowane mówienie.
Ja nie jestem w wenie.
To z czarnymi myślami pozostawienie.
Serca łaknienie.
I już mogę przysiąc,
teraz na pewno wiem,
że za lat choćby tysiąc
będę nadal bardzo kochał Cię.
dla kochanej Anusi:*
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.