Nadzieją matką głupich nazwana*
Sama sobie okrętem żaglem i sterem,
Lecz kiedy Cię ujrzałam ,
Zrozumiałam że jestem zerem,
A zawsze sie tak starałam...
Zaczynałam wtedy imitować dobrą
koleżankę,
Nie złamującą odbietnic,
Szaloną wariatkę,
Lecz czasu zabrakło ... do końca się
wcielić.
Byliśmy tak blisko,
Spojrzenia i łzy napływały do oczu,
Wzlecieliśmy ku górze, a nie jak zawsze
nisko,
Widzałeś mnie ale i tak stałam na
uboczu.
Nigdy nie byłeś mój ,
Ale te wspólne chwilę,
Ale ten wzrok...ten twój,
Sprawiał, że byłam motylem.
Mogliśmy wtedy wszystko,
Świat należał do nas,
Starałam przy tobię być zawsze blisko,
Lecz nie osiągalnie biegł czas.
Taktowałam wtedy muzykę,
Ty podszedłeś ukradkiem,
Zaskoczyłeś mnie szykiem,
Ale nie ta intecja, to tylko
przypadkiem.
Ja od początku czułam, że to sie szybko
skończy,
Długo nie musiałam czekać,
Lecz mej miłości nic nie rozłaczy,
Zaczełam cenić chwilę, a nie bezmyślnie
zwlekać.
Teraz widujemy sie czasami,
A dalsza jest pora jesieni,
Już gubie sie pomiędzy mymi taktami,
Wiara zostaje, że sie to skończy..
zmienii.
I pewnie głupio zabrzmi to teraz,
Ale wiem, że ty nigdy nie byłeś
obojętny,
Tak chciałabym cie powiedzieć ren jeden
raz,
Prosto w oczy wyraz tak przeciętny.
Nadzieja matką głupich nazwana,
Ty podarowałeś ją mnie,
Taka ciężka miłość jest nam dana,
Kocham Cię, Kocham Cię...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.