Nic...
Daremnie wyciągam ku niemu ramiona rankiem, kiedy budzę się z gnębiących, przykrych marzeń, gdym uległa złudzie szczęsnego, niewinnego snu, jakobym siedziała wraz z nią na łące, trzymał za rękę i okrywał jego dłoń pocałunkami. Kiedy w ten czas, jeszcze rozespaniem ogarnięty, szukam go omackiem i wracam do jawy, z oczu tryskają mi łzy, w sercu czuję bolesny ucisk i płaczę i żalę się beznadziejnej przyszłości mojej.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.