Ofiarom słońca
popr.
zdmuchując noc
szczypię ustami powieki
skracając jutrzence drogę
do źrenic błękitnych
"wstawaj! już ranek"
w łaskotkach
stopy figlarnie przebierają
wygięcem ramion przeciągasz się
wstrzymując tchnieniem sen spłoszony
"proszę nie odchodź, jeszcze przez
chwilę
pomasuj usta na pożegnanie
nie możesz mnie tak zostawić"
a on nie słucha - odepchnięty kochanek
małym prześwitem w okiennej ramie
jak złodziej wnikam
ustalam fanty. grabię
lekkością szeptu odmierzam
apetyczną miękkość
centymetrów szyi, ramion
krągłości bioder
smukłych ud, łydek ...
grzeszne myśli pragnienia podsycają
już ich nie powstrzymam
próbuję bukiet dojrzały
smakujesz dziś wybornie
poziomkami skropionymi
poranną rosą leśnej polany
zjem cię!
nim dzień w pełni wstanie
na pierwsze śniadanie
Komentarze (6)
Dać się zjeść ...chyba też bym lubiła...pięknie
pięknie, coraz piękniej i coraz bardziej mi się podoba
(chociaż z szuflady).
ach te śniadania,też bym pozjadał, super. Pozdrawiam
Wiersz niebanalny, zaciekawia wraz z kolejnym wersem.
Pomyśl, czy nie lepiej byłoby, gdyby ostatni wers
kończył się na przedostatnim?
bardzo fajny ciepły klimat wiersza, podoba się.
pozdrawiam ciepło :)
tak obiecujesz, że aż sama chciałabym być takim
śniadaniem :) świetny wiersz
no no jak obiecuje wiersz to zje Bardzo ładny wiersz
pogodny i uśmiech sprowadza Pozdrowienia