Ophiuchus (Wężownik)
(Z cyklu: Gwiazdozbiory)
Na początku nie było niczego, tylko wiatr
prześlizgiwał się w listowiu
kasztanów i olch.
I trawy trącał niecielesną stopą, i wodę
marszczył w jeziorze,
w której odbijały się sine wargi
obłoków,
co niedoszeptane wypowiadały słowa.
Ktoś (nagle!) musnął moje skronie,
rozczesał splątane włosy.
Był tuż, obok, lecz przeszedł bezgłośnie.
Zniknął.
Pochłaniała mnie otchłań kosmosu,
mnie – spętanego jak kamień bez możliwości
poruszenia,
choćby o centymetr,
milimetr.
O średnicę atomu!
I wtedy zaczęły spadać gwiazdy, wpierw jako
pojedyncze ostrza fotonów,
dotąd, dopóki nie stały się galaktycznym
pyłem,
kaskadą pierwotnego blasku.
Moja reakcja była reakcją ślepca, który
nagle przejrzał po latach,
bowiem wpadająca do moich źrenic drgająca
jasność
stała się przeciwwagą jaskiniowego mroku,
planetarnym sanktuarium rozmaitych
przesunięć ku czerwieni.
Noc zapalała diamenty bezgłośnie,
odsłaniała każdy szczegół rzeczy
między mną a końcem mojego cienia.
Jakiś kształt zamajaczył na skraju
widzialności, wijąc się i zapętlając w
serpentynach
rzeki.
Jakby to było świadectwo istnienia,
co na próżno usiłowało się wznieść.
Jakby chciało wyrwać się ze swojego świata,
donikąd.
(Włodzimierz Zastawniak)
***
https://stellardrone.bandcamp.com/track/dus
t-of-the-stars
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.