Opowieść samotnego żeglarza
Dopijam powoli trzeciego już drinka
aż spokój jak rzeka gorąca napływa.
Nikt na mnie nie czeka, ani nikt nie
wzywa,
minęła wnet druga wieczoru godzinka.
Siedzę, piję, patrzę nad falą na pejzaż
w oddali za wodą, fale biją w pomost.
Whisky mi osłodą od dawna znajomą...
Przechodzi ktoś obok, na mnie się
obejrzał?
Turysta przejezdny, zagubiony trochę.
Nie, tylko zawrócił, rześki wiatr
swawolny
kapelusz mu zrzucił, ja siedzę bezwolny.
Piesek za nim pognał, kelner ma radochę.
Tak, zamówię jeszcze podwójną
szklaneczkę.
Czasu mam dostatek, nuda go zużywa.
Nie spieszę na statek, co zaraz odpływa,
starannie ubijam wiśniową fajeczkę.
Słońce tak powoli na horyzont wchodzi,
bryza wnet ustała, wypuściłem kółka.
Szklanka już czekała ... pamięć jak
bibułka
przerwać się nie może, ale czy odrodzi?
Zapomniałem dawno jak to być z kobietą,
czuć zapach jej włosów i dotykać ciała,
posłuchać jej głosu, nawet gdy
krzyczała.
Takie miałem szczęście, pierwsza była nie
tą!
Ech, wspominać ciężko, a pić mogę dalej.
Żyć nam było trudno bo żona leniwa,
w domu zawsze brudno, ona zaś chutliwa.
Kto by chciał za młodu pozostać rogalem?
Dzieci nie mieliśmy – proszę, wolna
droga.
Długo nie czekałem , w porcie drobnicowiec
-
w rejs zamustrowałem, nie chciałem
zapobiec.
Trzy lata pływałem jak zwykły załogant.
Aż tu nagle w porcie dziewczę bosonogie.
Chodzi po nadbrzeżu, oczy wielkie,
modre.
Suknia na niej w beżu, a usta jej
szczodre.
Serce podpowiada, poślubiam niebogę!
Pięknie nam się żyło, pływać już nie
chciałem...
Wreszcie dom poczułem i szczere kochanie
każdym swym muskułem, wspólne serca
drganie.
Wtedy nas poniosło – ojcem zostać
miałem!
Niedługo mi dane było mieć nadzieję...
Pamiętam krzyk głośny i nocne budzenie.
Teraz Boga prośmy – czy to już
rodzenie?
Chyba jest przedwczesne, serce me
tężeje.
Cała noc błagalna czekania w szpitalu.
Wytrzymaj, dzieweczka!... Nie żyją już
obie...
To była córeczka... pozdrawiam je w
grobie.
Prawda to czy zjawa?.. .To koniec
serialu...
W takiej namiętności żale wyznawałem
do losu i Boga, że mnie tak pokarał,
aż cisza złowroga po whisky oparach
świadomość wróciła - miesiąc nie
trzeźwiałem.
Powrót mój do życia jakże był bolesny.
Tłuc się w domu pustym? Gdzie pamięć cię
boli,
wiszą suknie, chusty? Niech już Bóg
pozwoli,
żeby mnie pochłonął ocean bezkresny!
Pływam więc po morzach – miejsca nie
zagrzeję.
Co roku tu wracam, na ławeczce siadam,
dwa groby opłacam – z nimi
porozmawiam.
Ocean mnie nie chce, a ja się
starzeję...
Chyba czas już na noc wracać na
łódeczkę.
Ona mi została jak wierna kochanka,
smukła i wytrwała – mej duszy
bogdanka.
Może w jakimś porcie znów spotkam
dzieweczkę?
18.02.2009
Komentarze (3)
ależ się zaczytałam... poruszyłaś mnie tym wierszem -
brawo
Pięknie to wszystko ujęłaś, a tytuł jest rewelacyjny.
wiersz nie wymaga dodatkowych słów
komentarza....pozdrawiam i życze
szczęscia.....pozdrawiam