Płonie Rzym.
W moich koszmarach.
Konacie w tramwajach
podczas białego dnia
czerwieni barwą.
Za dużo krwi
chlapanej
na łopoczący papierowy
wiatr
Miasta
osocze ukryte
w
brukowanej kostce
mydła
Zbieracie metra skowyt
zamiennie
kleks żałobnej cieczy
na szklanym ekranie
Umierającego świtu
ironią pióra przeznaczenia
Oddać hołd
i pieniądze
pracy
nie swoich rąk
Kaczą łapą
po
cząstki duszy zaprzedanej
schodom co pną w górę
ku jasności
Centrum handlowego.
tyle wyschniętych oczu milczących serc pozornie wydeptanych dróg w gnieździe orła.
Komentarze (2)
dobry wiersz. Ja cos takiego określam jako "swobodny
spadek". Tzn. słowa prowadzą same. Ale jednak mimo iż
rozumiem tą metaforę centrum to jednak zgadzam się z
Mortaną bo to jednak psuje lekko cały nastruj i wiersz
i puenta sie staje drażliwa.
świetne spojrzenie.. dramatyczne bardzo, ale
prawdziwe.. oryginalne metafory.. jedyne co mi się nie
podoba to to centrum handlowe na samym końcu.. jest za
bardzo przyziemne w porównaniu z całą resztą