A po nocy przychodzi dzień...
Siedzę na podłodze
jak siedzieć zwykłam,
nogi skrzyżowane,
ręce lekko drżące.
Otwieram kolejną
paczkę papierosów.
Sięgam po zapałki,
płomień błyska miło.
Butelka od piwa
lekko chłodzi skroń,
płyn w niej zawarty
łagodzi ogień w duszy.
Ręce mam zajęte.
Palce zaciśnięte,
łagodzą wściekłość gestów.
Nikotyna pomaga...
Wzrok płonie diabelskim
refleksem, wzburzony,
ciemny od złości.
Pełen niewiary.
Wargi rozchylone
w dąsie wilgotnym,
szepczą zaklęcia,
rzucając uroki.
Ciało znów obleka
pozór ukojenia.
W pulsujących żyłach,
nieprzerwana walka.
Toczę ją nieustannie
z myślami i sobą,
po kres sił witalnych
o sny spokojniejsze.
Bym mogła otwarcie
spoglądać w zwierciadła,
nie żyjąc już w strachu,
o kolejne jutro...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.