Pragnienie
Gdy unosisz do góry ciężkie kurtyny powiek
ku życiu
Karmię Cię jak piękną Wilczycę
śniadaniem
Poduszki skrzydłami unoszą się pod sufit
By raptem zastygnąć na kandelabrach
Gdy tworzę, atakujesz znienacka płomieniem
ust
Zabierasz łup i znikasz w cieniu gorących
spojrzeń
Każde z nas nosi w sobie inną duszę i
serce
Zastaw w lombardzie wielkich uczuć
Gdy leżysz i czekamy wspólnie na nowe
życie
W świetle świec, położnych, w rytmie
oddechów
Mamy swą krew i łzy
I łączy nas coś więcej niż wczoraj
Biegnę po śniegu nocą ku miastu
Zostawiwszy Cię czytającą Księgę Miłych
Snów
Innym razem piszę płonącym rumem Twoje
Imię
Na śniegu, na chwałę tego co już się
stało
Nie posyłaj mnie do psychiatry
I tak wiem, że jestem nieuleczalnie
chory
Leżę obok ciebie przez kilka lat życia
Do zasunięcia ciężkich kutryn powiek ku
śmierci
Komentarze (1)
:)