Rankiem nie potrafię wyrzucić...
Mroźny ranek, chodzę po mieście.
Spójrz!
Oddech rzucony w powietrze,
i krzty ciepła w nim nie widać
i ni krzty ciepła w nim nie widać,
a tylko ja oddycham...
W cieniu widzę siebie –
kolorowego,
Biegnącego ścieżką polną,
Mijam łąki wiosenne, wonne uczciwością.
Mijam? Uciekam!
Tam gdzie las tak gęsty,
i ni krzty światła w nim nie widać,
i ni krzty światła w nim nie widać,
i tylu biegnie za mną...
Komentarze (4)
dobry. nie ma w nim tego nieznośnego cukru jaki
cechuje większość utworów tu zamieszczanych.
Jeden z najlepszych wierszy jakie przeczytałam u
autorów dnia.
Wiersz ciekawy. Poprzez powtarzanie wersów wiersz
przypomina piosenkę. Wiersz lekki i dobrze się go
czyta.
w pierwszej linijce jest błąd każdy z nas ma sumienie
i niejednokrotnie nie może sobie z nim poradzić ale
spcer i bieg to doskonała forma na wurzucenie tego co
przez określony czas nas prześladowało a jeżeli nie
całkowicie to trochę zostawiam swój głos