Rapsodia nocy
Uwielbiam to nocne upojne milczenie
Pod niebem aksamitu, pod puchu kaskadą
Miliony oddechów jak gorące tchnienie
Otulone srebrnobiałą księżyca poświatą
Kiedy zawstydzone tym światłem powietrze
Otwiera oczy, przeszywa źrenice
I wtedy kształty przybiera bajeczne
Co jak szczęście rosną i trwają w zachwycie
I oczy twoje bezkreśnie patrzące
W całym tym szaleństwie oniemiałe toną
I budzą żądze i pragnień tysiące
A potem się kryją pod powiek zasłoną
I rodzi się znów nowa, tajemna muzyka
Z rezonansu drżenia tworzy westchnień wiry
Przez ciała rozbudzone płomieniem przemyka
Najpierw jak ciche dźwięki delikatnej liry
To znów nowe w nocy rozlega się brzmienie
Które wabi usta, które dotyk nęci
I coraz mocniejsze przybiera odcienie
Na granice szaleństwa gna i brzeg
niepamięci
I obłęd z wnętrza wyrywa skrzydlaty
Który wschodzi jak słońce na omdlałe twarze
Przelatuje przez ciał rozpalone światy
I w ofierze się składa w rozkoszy ołtarze
Zostawia cieniem słodkie upojenia
Nieświadome tego co się zdarzył grzechu
Lub go odsyła w pozór zapomnienia
I trwa żywo w promiennym uśmiechu
Krople rosy na skórze zamienione w mgły
Snują się przez oczy i miękko kołyszą
I jeszcze ostatnie spojrzeń skry
Muzyka wolno przybiera się w ciszę
Sen przychodzi w objęte, splecione ramiona
Okryte kokonem marzeń i pościeli
We krwi jeszcze ciepło krąży, jak jad
skorpiona
A księżyc wciąż cicho, srebrzy się i
bieli
Temu, który wie...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.