reklamówka...
Idę. Pod nogą gęsta breja
z przywiędłych liści wiatrem rwanych.
Masa cuchnąca stęchłą wonią,
oblepia z deszczem nagie ściany,
domów i dachy ich spłakane.
Leje ulewa łzy zmarznięte.
Płyną potoki deszczorzeczne
z błotnoliściastej mazi spięte
w ciasnych korytkach, jak ruczaje
tworzące z kropli swych poidła,
dla żab i innych marnych stworzeń,
którym pogodność słońca zbrzydła.
Kalosz dotyka błotność śliską,
w pancerza suchość deszcz uderza,
pytanie krąży w zamyśleniu,
które któremu dziś się zwierza.
On parasolce, czy też ona
coś jego kroplom przekazuje.
Idę i słucham, jak rozmowa
w wodnej melodii wątek snuje.
Wiatr chwycił w dłonie reklamówkę,
by w tańcu gwałtem rwać jej ciało,
które w oddechach porywczości
z jego podmuchów śmierć złapało.
Idę. Krok babram w słotnej chwili,
chyba już czas do domu wrócić
i wyciszenia wątłe dłonie
na zgięty kark jak koc narzucić .
Komentarze (21)
ależ Ty piszesz, mogłabyś napisać o czym kolwiek i
byłoby super ciekawie, i te detale w opisach, lubię
bardzo Twoją poezję:)
pozdrawiam serdecznie
Ciekawie... :)
Pozdrawiam. :)
/wątłe- masz literówkę/
Niby zwyczajnie i o banalnej reklamówce.
Te potoki deszczorzeczne i poidła,
ujęły mnie.
I to nie tylko o reklamówce,
o nas też
plastycznie opisany paskudny słotno- wietrzny dzień.
...to wiersz z serii utworów turpistycznych, swego
rodzaju pochwała brzydoty...
dziękuję Krysiu, spokojnego wieczoru i dobrej nocy:))
Wyraziście opisałaś zachlapany, wietrzny dzień.
Pozdrawiam serdecznie z podobaniem:)