Rozmowy z mamą przy szorowaniu...
Opowiadanie. Kto był dzieciakiem? Ten niech czyta. Kto nie lubi dłuższych tekstów? Niech nie czyta i nie narzeka... ;)
(powrót z kolonii) cz.1/2
Kiedy tylko weszliśmy do mieszkania, mama
natychmiast zagnała mnie do łazienki:
– Przed jedzeniem idź się wpierw wykąpać.
Andrzej już ci zagrzał wodę.
Zagrzał? Dotknąłem ostrożnie blachy pieca
kąpielowego. Auu! Jego pionowy, walcowaty
korpus był tak rozpalony, że palec sam
odskoczył. Mój jedyny brat chyba pomylił
lato z zimą. Wanna już też była napełniona.
Zagłębiłem dłoń w wodę. Ale gorąca! Na
dworze gorąco i w łazience jak w ruskiej
bani, o której tata wspominał ze swoich
młodych lat przeżytych na Wileńszczyźnie.
Tylko witek brzozowych brakuje do
wytrzepania ciała… i dobrze. Podobno
boleśnie nimi cięli po gołych plecach.
Rozebrałem się i zanurzyłem ostrożnie w
wodzie. Oj, prawie parzy! Wpuściłem do
wanny strumień zimnej wody i od razu
poczułem się bardziej znośnie. Teraz tylko
szybko się wykąpię, zjem i na podwórko.
Gdyby wszystkie zamierzenia od razu się
spełniały, życie chłopca byłoby całkiem,
całkiem. Może nie jak wylegiwanie się na
płatkach róż, ale przyjemne. Niestety, w
szybkiej realizacji tych marzeń przeważnie
przeszkadzali starsi. I to „przeważnie”
przybrało postać rodzicielki.
Usłyszałem głos mamy:
– Kąpiesz się już? Zaraz przyjdę i umyję ci
plecy.
– Już prawie się wykąpałem, mamo! –
odkrzyknąłem. Też coś! Ja nie „już się
kąpię”, ale kończę. Muszę jak najszybciej
na podwórko, świecę dymną uratować. Byle
smarkacz może ją ukraść w czasie mojej
nieobecności!
Otworzyły się drzwi łazienki i weszła
mama:
– Już? Co to za kąpiel w minutę? Nachyl
się, umyję ci te plecy.
Wzięła gąbkę i przez dłuższy czas porządnie
mi je szorowała, aż do zaczerwienienia
skóry. Na chwilę przerwała, otarła pot z
czoła, spojrzała na wodę w wannie i z
pretensją w głosie ni to zapytała, ni to
stwierdziła:
– Czy wy się tam na kolonii nie myliście?
Woda brudna, jakbyś z kopalni wyszedł! A co
to za plaster masz na kolanie?
– A, to? Nic wielkiego. Wpadłem na drut
kolczasty w lesie, już prawie zaleczone.
– Że też zawsze coś ciebie spotyka! Pokaż
no… – oglądnęła uważnie i z ulgą
dopowiedziała – na szczęście nie jest
źle.
– Mamuś…
– Tak, teraz mamuś. Zawsze coś. Miałeś
chyba dwa latka, jak zęby wszystkie
wybiłeś, gdy spadłeś z drewnianego
konika.
– Zęby?! Ale ja nie pamiętam.
– Jak możesz pamiętać? Płakałeś
wniebogłosy. Włożyłam ci te mleczaki z
powrotem, zawiązałam buzię chustką i do
dentysty. Chciał je wyjąć, mówił, że nie
wrosną, że trzeba czekać na stałe zęby. A
czym byś gryzł? Nie dałam i dobrze. Ha!
Wrosły i miałeś. – Mama przerwała
szorowanie moich pleców, wyprostowała się i
podparła pod boki. Na wspomnienie tego
zdarzenia aż cmoknęła z zadowoleniem.
– Ale w Gdańsku już nie płakałem. To
pamiętam. – Musiałem szybko zatrzeć tę
skazę na życiorysie.
– Co w Gdańsku? – Mama nachyliła się nade
mną z zainteresowaniem, ponownie zabrała
się do mycia i niecierpliwie powtórzyła –
co było w Gdańsku?
Ot, kobiety! Wystarczy nieopatrznie ledwie
co napomknąć, a już nie popuszczą, dopóki
wszystkiego się nie dowiedzą. Echh… ale co
tam, dawno było i do tego nic strasznego,
mogę powiedzieć.
– No, jak się bawiliśmy w wojnę u cioci
Jani na Szerokiej. Co wpadłem do tej dziury
po domu i nogę rozwaliłem.
– Nie płakałeś, bo zemdlałeś. – Mama
przypomniała sobie i od razu jej
zainteresowanie zmniejszyło się. Co znane,
to już nie tak ekscytujące.
– Ale nie od razu zemdlałem! Dopiero jak
mnie Andrzej przytachał do łazienki i nogę
pod wodę włożył.
– Też pomysł, zamiast nas zawołać, to po
cichu jeszcze weszliście. Wiesz, ile krwi
straciłeś?! – Na wspomnienie aż za głowę
się chwyciła, nie bacząc, że moczy własne
włosy. – Cała wanna była we krwi!
– Tylko troszkę, mamo. A Andrzej się bał,
że dostanie wciry, że mnie nie
przypilnował.
– Swoje i tak dostał! Starszy brat, a taką
ranę tylko zimną wodą chciał zatamować!
Dobrze, że Tereska się przestraszyła i mnie
zawołała, gdy zemdlałeś.
– Ale wpierw nie chciała dać sukienki ze
swojej lalki, jak Andrzej z dołu wołał, aby
dała. Bo chciał mi zawiązać –
dopowiedziałem z pretensją w głosie.
– Przecież nie widziała, że się zraniłeś.
Jak zobaczyła, to dała. Dziewczynki są
zawsze bardziej odpowiedzialne. Co byście
bez nas poczęli? Tylko bawicie się w wojnę.
A potem ciągle was bandażujemy.
– Nie ciągle! Jak mieszkaliśmy jeszcze w
Bydgoszczy, przy Sosnowej, to biliśmy się z
tymi za szkołą i nic mi się nie stało…
– O czym znów mówisz? O tym nic nie wiem...
Jaka bójka?!
Po co ja o tym wspomniałem? Próbowałem
przemilczeć, mydląc sobie intensywnie
głowę, ale mama nie popuściła:
– Spytałam się. Kiedy to było?
– Ee tam, takie tam… To było dawno.
– Nie wymiguj się. Mów, jak zacząłeś.
– Mamo, przecież mówię, że to było dawno,
jeszcze w Bydgoszczy. Nic takiego.
– Więc tym bardziej to już żadna tajemnica.
No więc?
Właściwie mama miała rację. Nie była to
żadna tajemnica, gdyż zbyt wielu chłopaków
w tym uczestniczyło. I poszło o nie byle
co, tylko kto jest Polakiem, a kto…
– To było wtedy, jak „Krzyżaków”
wyświetlali, jak poszedłem już do szkoły.
Andrzeja na film już wpuścili i opowiedział
mi wszystko. No i potem nasze bloki umówiły
się z tymi za szkołą, że zrobimy bitwę pod
Grunwaldem.
– To ilu was było?!
– Mnóstwo, mamo! Dwieście, trzysta, a może
i więcej! Ale to było! – Na samo
wspomnienie uśmiechnąłem się. Jaki wtedy
byłem dumny, że mogłem wziąć udział w
bitwie… – Wszyscy przygotowali miecze,
tarcze i hełmy. No i jak się umówiliśmy, to
ledwie się zmieściliśmy na tym placu z boku
szkoły. No tam, co to plac był niczyj, ani
nasz, ani ich. Aleśmy się z nimi bili!
Tylko nikt nie chciał być Krzyżakami, to
się kłóciliśmy. No więc my na nich
krzyczeliśmy, że to oni są Krzyżakami, a my
Polakami. A oni to samo na nas…
– Zaraz, zaraz, to Andrzej wziął ciebie ze
sobą?! Jak mógł, przecież nie miałeś nawet
siedmiu lat!
Oto cała mama! Nie rozumie takich prostych
rzeczy. Co ma do tego wiek? Tata bez
pytania by zrozumiał! Kiedy
przeprowadziliśmy się do Grudziądza i na
„dzień dobry” dostałem bokserską fangę w
nos na podwórku, gdyż nie znałem słówka
”jo”, to nie mówił, że ukończone osiem lat
jest jeszcze zbyt małym wiekiem na bójki! A
skąd miałem to słowo znać? W Bydgoszczy tak
się nie mówiło; zresztą tam na podwórku
zamiast boksu królowały zapasy. A w nich
byłem bardzo dobry, starszych kładłem! Tego
od fangi też od razu położyłem na ziemi.
Tylko że nie dotrzymał słowa. Jak go
przewróciłem, to się poddał. I taki świnia,
kiedy go puściłem, to mi znowu przyłożył!
To mnie nauczyło przynajmniej ostrożności,
że nie zawsze można wierzyć od razu w to,
co drugi obiecuje. Dostał za swoje, dobrze
go za drugim razem przycisnąłem. Odechciało
mu się łamać dane słowo!
Wiek, nie wiek, pewne rzeczy chłopak musi
robić i już! Tylko jak to mamie
wytłumaczyć?
– Oj, mamo, prawie już miałem! Jak by mnie
nie wziął, to sam bym poszedł. Miał mnie na
oku. Zresztą chłopacy się umówili, że my
młodsi między sobą się bijemy, a starsi ze
sobą. No i jak tak stanęliśmy, to
zaczęliśmy krzyczeć, że to oni mają być
Krzyżakami, a oni tak na nas. Nikt nie
chciał ustąpić. Mieliśmy być Krzyżakami?!
To się wreszcie rzuciliśmy, krzycząc, że na
Krzyżaków, a oni to samo. Aleśmy się bili!
Ale lekko, mamo, tak na niby, przecież
miecze były drewniane i tarcze mieliśmy.
To ostatnie dopowiedziałem, widząc, jak
mama zmienia się na twarzy. Dodałem dla
uspokojenia:
– I prawie nic nikomu się nie stało.
Że też mnie podkusiło! A tata zawsze
powtarzał, że mowa jest srebrem, ale
milczenie złotem! Mama aż przerwała
szorowanie moich pleców:
– Prawie?! Przecież mogliście się
pozabijać! Drewnianym mieczem też można
krzywdę zrobić!
– Ee tam, tylko kilka siniaków było. Ale
jaka zabawa!
– Zaraz, czy to było wtedy, kiedy pełno
milicji ganiało po całym osiedlu?
– Chyba tak, mamo. Bo jak walczyliśmy, to
szybko przyjechała. Może przez ten hałas,
albo ktoś z dorosłych wezwał. Więc wszyscy
rzucili się w nogi, a milicja nas goniła.
Ja z Andrzejem i jeszcze kilku chłopaków od
nas wbiegliśmy do naszego domu. Schowaliśmy
się na klatce na trzecim piętrze i
myśleliśmy, że pobiegną dalej, ale
usłyszeliśmy, że wbiegają. To przez ten
właz u góry weszliśmy na strych i
wdrapaliśmy się do góry na te belki od
dachu. Tam się na nich położyliśmy, a
milicja też weszła na strych, ale nie
patrzyli do góry. – O strachu przed
złapaniem przez milicję, jaki mnie wtedy
ogarnął, wolałem nie wspominać. –
Przeszukali strych i któryś krzyknął, że
pewnie drugą klatką uciekliśmy i tam też
zeszli. No to jeszcze poleżeliśmy i już.
Ale zabawa była!
– Zabawa? Mogliście sobie krzywdę zrobić i
jeszcze bym chodziła po was na milicję!
– Ale przecież nas nie złapali… –
odpowiedziałem z urazą w głosie.
– Ale mogli! Zawsze coś musieliście
wywinąć! I Andrzej, starszy, a jeszcze
ciebie wciągał.
– Wcale nie, mamo. Sam chciałem.
– Ale on starszy i miał ciebie pilnować, a
nie wciągać do bijatyk.
– Mamo! To nie była bijatyka, tylko biliśmy
się jak pod Grunwaldem! A Andrzej mnie
pilnuje, jak wtedy co mnie odkopał.
– O Jezu! O czym znowu mówisz?!
cdn.
Komentarze (32)
fajnych rzeczy się mama dowiedziała. A swoją drogą
miejscowości zmienialiście jak rękawiczki w zimie.
Pięknie to opisałeś, fajnie się czyta, ten przestrach
matki i oczywiście, kto z nas bawiąc się chciał być
krzyżakiem, dostali wciry...
:)
Ukłony!