samobój
za nocy zasłoną, za wstydu otchłanią
w deszczu obok krzyża, czekał pan na
panią
a do twarzy bladej uśmiechy przylepiał
co drugi przechodzień gały w niego
wlepiał
łez gorzkich nie było widać w tej
ulewie,
lecz na kogo czeka? sam do końca nie wie
gdy nad ranem leżał już z bólu zwinięty
podała mu rękę dla życia zachęty
ale dłoń Pana już szorstka i twarda
a na twarzy widniała zazdrość i pogarda
poszła śmierć zmartwiona i niepocieszona
lecz wkrótce powróci, niech spokojnie
skona
znowu się zjawiła, cicho, po kryjomu
objęła jak matka, zabrała do domu
świat nawet na moment nie przystanął
ani,
on poszedł w nieznane, ona poszła za nim
oczy zasłoniła, wszystkie szaty zrzucił
i prosiła Boga by się nie odwrócił
a kiedy zamknęły się wrota jak skały
jej kościste szpony za gardło
trzymały...
co ja ci zrobiłem? przecież już umieram!
zapamiętaj sobie!!! życie...ja odbieram.
Komentarze (20)
bardzo dobry wiersz.
znałem, miałem i mam znajomych i bliskich, którzy
strzelili (lub próbowali strzelić) sobie samobója.
mam takie obrazy, że nie życzę nikomu.
ale to wiersz. zapomniałem.
serdeczności, pozdrawiam :)
Wiersz robi wrażenie.
Ale pomagać to zbrodnia...
Bardzo mocny przekaz :) Pozdrawiam serdecznie +++
nie da się ani przed nią uciec ani wyprzedzić...
Pozdrawiam :*)