Śmierć samobójcy
nikt go nie okłamywał
że jest ptakiem
ani wytrwale nie wmawiał
że potrafi fruwać
ale on uwierzył
w kolorową magię wyobraźni
i w własne przeznaczenie
wziął w ręce parasol własnych marzeń
uniósł go wysoko nad głowę
i sprawnym ruchem rozłożył
parasol zakwitł barwami
i wyglądał jak bukiet polnych kwiatów
zebranych z wiosennej łąki
ale nie pachniał tak pięknie
jak pachną kwiaty na wiosnę
otworzył okno i stanął na parapecie
na którym często przysiadały ptaki
spojrzał daleko przed siebie
jakby czegoś szukał na widnokręgu -
tej cienkiej linii
oddzielającej sens od bezsensu
byt od niebytu jawę od snu
- ale nie znalazł
jeszcze tylko posłał ukradkowy uśmiech
w błękitne niebo przystrojone obłokami
i skoczył . . .
starł się z doskonałością atomów powietrza
przelatywał tuż obok zdziwionych ptaków
które ulatywały w górę
nad czerwone dachy domów
a on spadał w dół
ze skrzyżowanymi ramionami
które były jego ostatnią modlitwą
z rozwianymi włosami w plątanymi w czas
spadał zbliżając się nieuchronnie
do samounicestwienia
a gdy był już bliski końca
jeszcze ostatni raz spojrzeniem ogarnął
uśmiechnięte słońcem błękitne niebo
- zapamiętał je na zawsze -
potem zamknął powieki
a wiatr delikatnie strącił z nich
ostatnie okruchy życia
światła świata nagle nad nim zgasły
a on spadł w ciszę ...
... a ptaki uleciały ponad czerwone dachy
domów
żyły ...
Robert Kruk, lipiec 2003r.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.