Te dwa słońca...
subhaan allah ! ...
pamiętam jak dziś, to pierwsze
spotkanie…
wyszedłem ze środka na zewnątrz
i ze zmęczenia oparłem o ścianę
wtedy otworzyła do mnie swoje usta
i pokazała na szmaragdowym niebie
oriona
i kasjopeję
i niedźwiedzicę
a gdy światło rozbłysło
spojrzałem w jej oczy…
i zobaczyłem w nich najpierw zorzę
polarną,
błyskającą pastelowymi kolorami
później ocean turkusowy,
błyszczący w południowym słońcu
później dziki las równikowy,
szumiący od drzew tysiącletnich
później wodospad górski,
z łoskotem wpadający do błękitnego
jeziora…
wszystko to razem,
zamknięte szczelnie
w jej ślicznych, głębokich oczach
i jej wzroku przenikającym
aż do szpiku kości!
pędzącym w moją stronę…
pędzącym ze światła prędkością…
... sam siebie nagle złapałem,
z lekkim zmieszaniem,
że przestałem słuchac jej słów…
na moment przestałem
nawet oddychać…
nie chciałem robić nic,
tylko stać przed tymi
dwoma żywiołami
i czekać, aż mnie zabiją…
miałem ochotę, aby
natychmiast mnie zniszczyły,
żeby te piękne, potężne oczęta
zabrały mnie z tego życia
i zaniosły do siebie, daleko…
w ten wielki, dumny świat,
gdzie do końca czasu
i bytu wszelkiego
oplatałyby mnie aureolą spokoju
i nieziemskiego piękna…
... a każde jej mrugnięcie powieką
budziło mnie z tego snu
wspaniałego i błogiego,
bo przesłaniało mi ułamek życia
zasłaniając na moment
te dwa słońca patrzące na mnie…
jak chciałbym by ich już nie zamknęła,
jak chciałbym, by nigdy nie zapłakała,
ażeby czasem jej słodkie łzy
nie wypłukały całego tego piękna
i uroku nieskończonego…
żeby nie wymyły
tych niezwykłych turkusowych barw
i nie zostawiły w ich miejscu
martwej pustki…
bo pustka ta…
…znajdzie swoje miejsce w moim
umysle…
w mojej duszy…
i w sercu…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.