kłótnia bez początku bez końca
pomyślałem o dłuższym pocałunku
siedzieliśmy obok
coś tam mówiłem i wyłowiłem
ze słów kość niezgody
czemu ją wrzuciłaś do naszej
zupy spytałem głupio ona tu
zawsze tu między nami
tkwiła mnie w żebro
uwierała kiedy pokazywałeś mi znamię
na plecach (pijany w domyśle trzeźwa w
nawiasie)
to ość ja ty nie
więc zacząłem wyjmować
to nie byle kość rzekłem
boleśnie z żeber krew rzeka
samopatroszę się
ocierasz łzy ciekawości
ilę wyjmę z siebie ilę wytoczę
kolejna nagość
spektrum człowieka miłość
to ość ja ty tak już schowaj
więc chowam i zaczynam
dłuższy pocałunek
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.