Tęsknota aż do świtu. Proza.
Sypialnia tonęła w srebrzystej poświacie
księżyca.
Lampka stojąca na stole sączyła przyćmione
światło.
Pokój tonął w powodzi delikatnych
margaretek.
Lekki poranny wiatr niósł ze sobą urok
świtania
Była to jedna z tych bezsennych nocy, gdy
rozpacz
zwyciężyła, szlochała do świtu aż
usypiała
z wyczerpania. Słońce nie przetarło jeszcze
drogi
przez mgłę. W oczekiwaniu na ukazanie
się
ognistej kuli słonecznej smutno się
uśmiechała.
Jej twarz rozświetlała miłość, gdy
wspominała
jak odzywał się do niej cichym,
nabrzmiałym
miłością głosem. Jak tonęli w swoich
oczach,
a żadne z nich nie potrafiło oderwać od
drugiego
wzroku. Czuła wtedy jakby wnikali głęboko
w swoje dusze, próbując je stopić w
jedno.
Wreszcie niebo nabrało niewiarygodnie
intensywnego odcienia błękitu. Otworzyła
na oścież okno i pokój zalało słońce.
Ciepła pieszczota zdziałała swoje,
poczuła
się znacznie lepiej
Tessa50
Komentarze (17)
Tesso, wzruszająco, pozdrawiam:)
Miłość, o niej poematy, o niej z radością i ze łzami,
pozdrawiam:)