Uśmiech
O uśmiechu takiego jednego pana co Belmondem go zwę;]
Był kolejny pusty dzień
Odplywałam w jego otchłań bez końca
Nagle wdarł się w moją przestrzeń
Nieśmiały promień słońca
Uśmiechem naznaczył codziennośc
Zamkniętą mnie w zakamarku własnej duszy
I nieba mego ciemnośc
Uratował jak woda ziemię w trakcie suszy
Moje myśli rozbiegane
Me oczy bardziej niebieskie się stały
Wcześniej smutkiem zalane
W ten uśmiech wpatrywac się chciały
Stojąca w miejscu obojętna Ziemia
I jedna kolorowa chwila
Wszystko zmienia
Niech ten uśmiech nie przemija
On mą duszę rozpromienia
Łzy nieszczęścia w złoty pył zamienia
Moją energię regeneruje
Jak respirator reanimuje
Sprawił,że świat raźniej powiał mi nad
głową
Słońce na mym ciemnym niebie namalował
I podążył własną drogą
A ja pobudzona do życia od nowa
Niczym ciepłem zapalonej świeczki
otulona
Nad prostotą jego mocy zamyślona
Dziś gonię po kolejny uśmiech
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.