Wyłaź...
„Wyłaź....”
Widzę cię.
W swej czerwoności nurzasz się w sobie.
Zataczasz leniwe kręgi wraz z moją ręką.
Płynnie, nie śpieszno. Nie chcesz wypłynąć
na wierzch.
A ja ciągle myślę o Tobie.
Nieustannie.
A Ty otwierasz swe usta całe w czerwoności
i łapiesz powietrze.
Wolno, powoli, prawie z gracją.
Masz czas. Nie spieszy Ci się.
Ale ja...
Ja już nie mogę.
Pełna konsternacji, gniewu, mijanej złości
rzucam do Ciebie:
WYLEWAJ SIĘ TY CHOLERNY KECZUPIE!
Komentarze (1)
Wiersz z bardzo zaskakującą puentą.Świetnie się czyta.