(Ż)0na
Gdy wilgotny mrok na mnie się kładzie,
Często oddechu, niby braknie już,
Martwym wzrokiem, nienawiści wadzie
Wyciągasz życia najostrzejszy nóż.
Czuję jeszcze, biedna ty wariatko
W znoszonej absurdu oparach mgle.
Jady sączą się piekącą gadką
Co wieczerzę podawaną mi w tle.
Nie rwij tego, co się wydarzyło,
Nie wybudzaj tego, co we mnie śpi.
Nazbyt mnie dno bytu doświadczyło.
Stratę złudzeń, skonane z bólu dni.
Mnie pisanaś, co ukrywasz trwogę?
Tęsknisz we mnie, czy cię trapi żal?
Wyjdź mi znowu naprzeciw, na drogę
W chuście wyjdź rozjaśnionej, patrzeć w
dal.
Wytęskniony ciepłej twej pieszczoty
Gorący strumień zalewa mnie w snach,
Bym czym prędzej od tej złej tęsknoty
Spokój brzaskiem przygonił pod twój
dach.
Ukojenie wniosę nade wszystko.
Nie igraszkę tylko sennych mar,
Już nie takie ze mnie potworzysko,
Bez ciebie gdzieś tam z dala… ja bym
zmarł.
Komentarze (32)
naprawde bardzo ciekawe pozdrawiam
Odczytuje jako trudna milosc, gdzie oboje peel i
peelka przeszli wiele a jednak wnioski zawarte w
puencie sa jasne, ze bez niej nie umialby. Podoba mi
sie. Serdecznosci.