Za słony
Myśli me cień rzucają na odpady moich
marzeń.
To stan gdy horyzont w punkt się
zamienia,
Zabiera nadzieję zamykając mnie w skąpej
skorupie,
Z której mogłem wydostać się, kiedy byłem
dzieckiem.
Mimo starań moich wieloletnich, dotykany
cudzą ręką,
Choć widziałem świat ten spoza granic
wapna,
Choć dłoń ta, zasłony klatki nieraz
odsłoniła,
I targając się, przebijałem przez zamknięte
okna,
A spragnione płuca oddech wziąć próbując,
Powietrza nie poczuły, w zamian tylko
ocet.
Ja rozumie już Jezusa, kiedy wisząc
napojony
Został w pełni „życzliwości”
przez sługę swojego.
Parsknął tylko, wypluł roztwór, spojrzał w
niebo,
Krzyknął przebacz, skonał wielki.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.