*** (Zabijam księżyc)
Smugi ciemne jak rozmazany tusz na
twarzy
pod płotem by nas okrył ciemnością, której
nie ma
tylko jedyna noc taka jasna
jaki ten księżyc jest złośliwy
jakby chciał wszystkie uczynki oświetlić
postawić blaskiem w stan oskarżenia
by nie uciekły do rana
a naszego przerażenia starczy nawet na
troje
Ja dalej tak bez sensu stoję i patrzę na
Ciebie
kolejna noc i już wiem że nie można chwili
ukraść
nawet w dobrej wierze bo noc chce wszystko
zbrukać
wszystkie myśli zbaczają z dobrej drogi
nasze nogi jak syjamskich bliźniaków
zmierzają
tam, gdzie je ogarną ciemności
W imię miłości? Noc nie zna miłości, nie
zna litości
nie zna jasności tej która twarzy przywraca
rumieńce
tylko ciemność i światło lampy zaświeconej
nagle
od którego w strachu szybciej bije serce
wypierając ze świadomości podniecenie.
Potem znika
razem z całym ciepłem. Znów jest tylko
wiatr.
Z Twoich do moich dłoni już tylko chłód
przenika.
Jaki ten księżyc jest złośliwy
może się go da jakoś zabić
by już nigdy nie mógł patrzeć tak
lekceważąco
na nas i tak okrutnie się z nami bawić
potem kiedy idę w twarz zaglądają mi
przygodni
oni widzą wszystko co chcę ukryć daleko od
nich
kąciki ich ust drwiąco podnoszą się w
górę
Zasysa mnie kolejna noc w swą ciemność
spadam w galaktyczną dziurę i lecę
swobodnie
bez strachu i stresu, trzymam się tego
smutku
który każe mi szeptać Twoje imię po
cichutku
nagle obce
nagle zimne
Zabijam księżyc, to on temu wszystkiemu
winny
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.