Afrykanka
Przy ognisku piliśmy kawę czarną,
jak ta ziemia, co pod nami,
i zaczeli grać, waląc w bębny
krzycząc dziko nad oazami.
Wydudniała dźwięki piersiami,
które w huku tamtamów wiły się falami,
stopy uderzały w piach,
a kurz ulatywał złotymi kołami.
Jej biodra jakby przez lwa szarpane
drgały spiesznie perlistym potem zlane,
jej ręce, jak wąż wśród pnączy,
syczały gniewnie brakiem wody.
W oczach błyskały czarne diamenty,
a na hebanie skóry rodziły się
co raz to nowsze rosy bursztyny.
Trzęsła się, trzęsła się płaszczem
fatamorgany.
Opadając zmęczeniem zwróciła nam ciszę,
choć bębny dalej nocą szarpały,
już spokojni, już spokojni
oczu od niej oderwać nie mogliśmy,
sztywni byliśmy, jak ołów ciężcy,
skostniali...

LenaLaut


Komentarze (1)
Hmmm, czyżbym znalazł Kogoś, kto zna Dziwne Światy tak
jak i ja?