bez granic
zakręcone schody jak brzegi złotówki opuszkami palców ściskanej z niemocy przenikliwe oczy patrzące z nadzieją na orła by z gniazda na wolność wyskoczył
bez granic
zakręcone schody jak brzegi złotówki
opuszkami palców ściskanej z niemocy
przenikliwe oczy patrzące z nadzieją
na orła by z gniazda na wolność
wyskoczył
bez granic
zakręcone schody jak brzegi złotówki
opuszkami palców ściskanej z niemocy
przenikliwe oczy patrzące z nadzieją
na orła by z gniazda na wolność
wyskoczył
z wysokiego szczytu coraz bliżej ziemi
jak kamień którego zatrzymać się nie da
rozkładając skrzydła pozwolić się unieść
poszybować z wiatrem Viktorię zaśpiewać
nie trząść się gdy wszyscy ze strachu
truchleją
pozwolić by fala zakryła oblicze
opadając na dno w zimnych nurtach wody
otrząsnąć z letargu przekroczyć granicę
nie trząść się gdy wszyscy ze strachu
truchleją
pozwolić by fala zakryła oblicze
opadając na dno w zimnych nurtach wody
otrząsnąć z letargu przekroczyć granicę
Komentarze (1)
Wiersz byłby niezły, ale nie rozumiem po co trzy razy
pierwsza strofka i dwa razy ostatnia...