Bezdomny
każdy ma prawo do marzeń...
Gdzieś w centrum, w wieżowcu
żył bezdomny, obok schodów
pod oknem na podwórze
nad nim odrapanych ścian kaskada
i, od czasu pewnego, nie dłużej
gdy tylko noc zapada
światła niezwykłego łuna blada...
Na betonie materac
leży tam człowiek, bezdomny
i tak szczęściarz ogromny
dach ma nad głową
za plecami ma ścianę
a, gdy po dniu noc nadchodzi
blask się w wieżowcu jakiś rodzi...
Mijają miesiące, kwartały
sąsiad obiad podsunie mały
drugi chleba kromką ratuje
a sąsiadka, pani Milka
przyniosła jabłek kilka
i gdy ciemna noc zapada
puka blask jakiś do sąsiada...
Przed drzwiami, po dniu całym
bezdomny na materacu małym
niechlujny zarost, brudne włosy
odór z rzadka mytego ciała
zasypia szybko, nie chrapie
i gdy tylko zmęczone dniem noc...
blask na klatce już ma swą moc
Błękitem nieba, zielenią zajaśniało
czerwienią maków w polu
współgrają już nieśmiało
barwy trochę przykurzone
jakby dawno porzucone
skąd ta tęcza się toczy?
ach, to bezdomny ma otwarte oczy...
Komentarze (1)
bardzo poruszająca jest Twoja opowieść o bezdomnym,
piękny wiersz