brak tytułu
moja tragedia.
i wlekę za sobą kaszmirowe Twoje ciało
wkoło ta sama dziko bordowa poświata
zaschniętego nieba.
morze tej zielonej trawy wylewa się przez
granice mojego wzroku wychodząc gdzieś
zupełnie odlegle.
przecież nie będe za nią ganiać.
w sercu czując potworne ukłucia
zazdrości.
a to ciało nadal za mną.
jego te ręce nadal w moich.
przechodzę teraz przez ciemne zaśnieżone
alejki nie wiedząc skąd wziął się ten
śnieg.
perlisto biały a krew jego zaciera na nim
ślady.
dziwnie otępiona zaczynam biec nadal wlekąc
mętnie to co zrobiłam.
moja tragedia.
słodka tak a przy tym tak gorzka.
widzę ciagle na niebie posród tych okropnie
brzydkich gwiazd Twoją twarz.
śmieje się do mnie jednocześnie mnie tam
wołając.
nie pójdę do Ciebie. nie przyjdę. nie
mogę.
a wraz z tym jak odeszłeś wyswobadzam swoje
kajdany bo będe szczęśliwa jak nikt.
wolna.
dochodzę do celu teraz cię muszę tu
zostawić.
nie. jednak wrzucę do zimnej tej wody niech
płynie. niech nauczy się pływać.
całe ręce moje czerwone ale ja już nie
czuję na nich nic.
widzę jak odchodzi to ciało ode mnie teraz
jestem sama jedyna.
patrzę w niebo gwiazdy pojaśniały odzyskują
swe piekno, ale dla mnie zawsze już tylko
są ohydne.
spogląda na mnie Twoja twarz po raz kolejny
teraz pozbawiona wyrazu, patrzy na mnie z
żalem w oczach.
nie wywołasz już we mnie wyrzutów
sumienia.
zbyt wiele sobą zepsułam.
rozgrzane łańcuchy wewnętrznie przeplatają
moją głowę.
snuje domysły że to tylko dziki ból.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.