Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Co to za mundury?

wspomnienie

(...)
Raz lub dwa razy w miesiącu jeździliśmy całą kadrą na odprawy do komendy wojewódzkiej OHP w Toruniu. Niezbyt lubiliśmy te spędy, ale wezwanie przez przełożonych to mus. Na wyjazd obowiązkowo musieliśmy wbijać się w nasze wyjściowe, niebieskie mundurki. W hufcu też mieliśmy obowiązek je ubierać, ale w codziennej pracy przeważnie chodziliśmy w naszych, cywilnych ubraniach. Groziło to wpadką w przypadku niespodziewanej wizyty szefów z województwa; wliczaliśmy to jednak w koszty naszej sumiennej pracy przy wychowywaniu podległej nam młodzieży. W każdym zawodzie są sytuacje stresujące. Takich wpadek było na szczęście niewiele; w większości byliśmy wcześniej telefonicznie uprzedzeni przez znajome koleżanki lub kolegów pracujących w komendzie w Toruniu.

Pod koniec sierpnia 1987 roku wezwano nas do województwa; miała się odbyć odprawa przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Trzeba było się ubrać w organizacyjne, niebieskie, wyjściowe garniturki. Ponieważ odprawa była akurat połączoną z dużą uroczystością, kadra mego hufca poprzyczepiała na lewej piersi nieliczne medale ohapowskie lub państwowe, jeżeli ktoś je posiadał.

Ten niewielki wybór nie dotyczył mnie. Dopiero niecały miesiąc temu wróciłem ze służbowego pobytu na Syberii, gdzie mnie wysłano jako komendanta wakacyjnego hufca dla młodzieży szkół średnich. Mogłem więc do woli wybierać najładniejsze spośród całej garści odznaczeń i medali, którymi mnie tam dekorowano. Można było dostać oczopląsu od wyglądu i kolorytu tych blaszek. Żeby nie wyglądać jak bożonarodzeniowa choinka, tym razem wybrałem tylko trzy zagraniczne odznaki, w tym jedną szczególną – na tle granatowej emalii startowała złota rakieta, wznosząc się na pióropuszu ognia. Wpadała od razu w oko każdemu postronnemu obserwatorowi, gdyż prezentowała się naprawdę wspaniale. Umieściłem ją na samej górze mundurka, na najbardziej godnym, reprezentacyjnym miejscu mej lewej piersi.

Na jednej z mijanych stacji wsiadło dwóch mężczyzn. Mimo dość wczesnej pory, a może właśnie dlatego, wyglądali na mocno „wczorajszych”. Przysiedli na sąsiednich siedziskach. Do pracy chyba nie jechali, sądząc z ich zachowania – od razu postanowili zapobiec katuszom katzenjammera staropolskim klinikiem, a nie innym dobrym sposobem, choćby wodą po kiszonych ogórkach. „Gdzie znaleźć wodę po ogórkach w pociągu”? Jeden z nich trzymał walizeczkę, z której wyjął napitek niezbędny do klinika. Walizeczka posłużyła za stolik na kolanach, do tego flaszeczka pod pachę i dwa stakaniki. Wyciągnął jednak słoik z ogórkami – prawie pełen zestaw! Były to jednak konserwowe ogórki, ich zalewa niezbyt się nadawała na kaca. Został więc tylko klinik.

Szybko rozlał wódkę do szklaneczek. Wypili, zakąsili. Jegomość ponowił operację zwalczania porannego kaca. „No to na drugą nóżkę, co by się nie kolebać. Uff!” – wyraźnie im ulżyło.
Dopiero po zaspokojeniu pierwszego pragnienia drugi z mężczyzn, siedzący twarzą do mnie, zaczął się rozglądać. Wzrok swój skierował na naszą grupkę, a potem skupił go na mnie. Może nie tyle na mojej facjacie, co na mundurze. Zamrugał, wyglądał jakby chciał zebrać myśli, rozcieńczone przez wypity alkohol. Trącił kompana i wskazał mu głową kierunek. Ten się odwrócił i, wyraźnie zdziwiony, zamarł z butelką w ręku uniesioną nad stakanikiem. Nachylił się do swojego towarzysza i zaczęli ze sobą rozmawiać, co chwila kikując w naszą stronę. Ich początkowo cicha wymiana zdań szybko przerodziła się w głośniejszą sprzeczkę – pierwszy popatrzył jeszcze raz na mnie i zaczął stukać palcem w swoją lewą pierś, coś nieskładnie mamrocząc, a drugi kręcił z powątpiewaniem głową. Jednak dosłyszałem słowo „rakieta”. „Co oni? O moją blaszkę się kłócą?” – przemknęło mi przez głowę.

Nie mogli się porozumieć. Wreszcie podali sobie ręce i jeden przeciął ten uścisk.

– Chyba się o coś założyli – szepnąłem i przymrużyłem oko do kolegów. – Nawet się domyślam, o co.

– Pewnie o twoją rakietę. – Dudziński cicho się zaśmiał. – Rzuca się w oczy.

– O tym właśnie pomyślałem. Wyglądam jak… – Nie dokończyłem zdania, szukając odpowiedniego słowa.

Nie zdążyłem, gdyż w tym samym czasie jeden z jegomości zdobył się wreszcie na odwagę. Podniósł się z trudem i zrobił dwa chwiejne kroki w naszą stronę; akurat wagon zakolebał na zakręcie, na szczęście zdążył się uratować przed upadkiem chwytając dwoma rękoma za pionową rurę przy naszym siedzisku. Zamrugał oczami i przeciągnął kilka razy palcem przy ustach.

– Prze… przeepraszam ppanów – bujał się w rytm jadącego pociągu, ale ratowało go mocne trzymanie rury – ale myy tu z kumplem… ykk! – odbiło mu się. – Jeszcze raz przepraszam. My trochę nie tego… no nie wiemy, co to za mundury? – Palcem wskazał na nasze niebieskie uniformy. – My w wojsku byli, aale takich nie widzieliśmy.

Dudziński od razu wyczuł okazję do żartu. Przybrał surową minę i oficjalnie odpowiedział:

– Nie wolno nam powiedzieć. Tajemnica państwowa. – Zmarszczył brwi i jeszcze bardziej sucho dokończył: – Wiecie, co to tajemnica państwowa?

Pytający aż się wyprostował, odruchowo puścił rurę i odchylił się w tył wyciągając przed siebie ręce w obronnym odruchu. Zachwiało nim ale odruchowo ponownie chwycił za rurę.

– Ja…asne, my wiemy, wiemy. W porządku. My przecież w wojsku byli. Tajemnicaa to tajemnica, maa się rozumieć. Aale, panowie… ykk! Przeepraszam – czknął, jednak kulturalnie się zachował – my tak z Karolkiem, to jest z kolegą – wskazał głową – założyliśmy się już o flaszkę. Jaa mówię, że wojska rakietowe, bo ten pan ma rakietę – wskazał na mnie – a Karolek że nie, że chyba lotnicze, bo takie niebieskie. Noo a zakład my już zrobili. Nie można by…

– Nie można – przerwał mu Dudziński. – Trudno, panowie, ale nie możemy powiedzieć. Już mówiłem.

– Noo, ja rozumiem, ale co teraz z flaszką? Zakład stoi. Oczywiście i dla panów coś się znajdzie. A myy z Karolkiem ani mru mru. Nie, Karolek? – Odwrócił się do kumpla, który chwilowo przydrzemał, ale na dźwięk swojego imienia poderwał głowę i odruchowo nią potrząsnął . – No,wiidzicie, panowie, Kaarolek też mówi, że pary nie puścimy. – Uderzył się pięścią w pierś. – Do grobu zabierzemy, a nikomu nie powiemy!

Dudziński udał głęboki namysł i z wahaniem w głosie zakomunikował:

– Noo nie wiem. Jednak tajemnica…

– Jak grób. – Tym razem to proszący wszedł w słowo Dudzińskiemu i powtórzył, ponownie uderzając się w pierś: – Jak grób!

Dudziński popatrzył po nas:

– Co myślicie? Dobrze im jednak z oczu patrzy. No i ten zakład już zawarli…

Ostatkiem sił powstrzymałem wybuch śmiechu, ścisnąłem usta, niby się zastanawiając i wolno wypuściłem powietrze z płuc. Modulując głos i przeciągając zgłoski odpowiedziałem bardzo poważnie:

– Właaściwie… właściwie to i tak później nie będzie tajemnicą. Jeżeli obiecają, że do tego czasu nikomu nie powiedzą… Fakt, jednak już się założyli, a to świętość.

– No dobrze. – Dudziński udał zawahanie, ale lekko potaknął głową. – Wyjątkowo dla was, ale… pamiętajcie!

– Jaasne. Cii – nasz rozmówca przyłożył palec do ust – jak grób!

Dudziński kiwnął palcem w stronę Karolka. Kiedy ten się podniósł i obaj ku niemu nachylili. wyszeptał im do uszu:

– Słyszeliście o Hermaszewskim?

– No, jakżeby nie – obruszył się Karolek. – Wszyscy słyszeli. Nasz kosmonauta!

– No właśnie. Był pierwszy, ale przecież nie będzie też jedyny. A wiedzieliście wcześniej, że ma polecieć?

– Toć nikt nie wiedział. Dopiero pokazali, jak poleciał!

– No właśnie – powtórzył Dudziński. – Dopiero jak poleciał… a w przyszłym roku minie dziesięć lat od jego lotu. Okrągła rocznica… – zamilkł i znacząco spojrzał na naszych rozmówców. Po chwili dokończył: – Już najwyższy czas, aby… – znowu zawiesił głos.

Obaj odruchowo się wyprostowali i jak na komendę zamrugali oczami. Pierwszy z zaskoczenia otrząsnął się kolega Karolka:

– Oo! To znaczy – z wrażenia chyba wytrzeźwiał, gdyż przestał przeciągać słowa – znaczy chciałem powiedzieć, że… że panowie…

– Ciszej, nie tak głośno – upomniał go surowo Dudziński. – Co ja mówiłem?

– Jasne, jasne, tak, już.

– Znowu tylko dla was. – Kiwnął palcem, aby ponownie się nachylili. – Kolega – wskazał na mnie – jest już po kursie. Ukończył z wyróżnieniem, dlatego ma tę rakietę na piersi. My dopiero w trakcie, więc jeszcze nie mamy. Więcej nie możemy powiedzieć. Tajemnica. Pamiętajcie. Nikomu!

– Nikomu! Żebym rodzonej matki nie poznał! – Pomachał palcem i trącił kolegę: – Karolek, słyszałeś? Dawaj dwie flaszki dla panów kosmona… – przerwał, zauważywszy moją surową minę. Po sekundzie dokończył, poprawiając się: – Ee, tego, to znaczy dla kochanych naszych panów. A my, Karolek, grób! – Przyłożył ściśniętą w pięść dłoń do ust i głośno cmoknął. – Ja cię chrzanię, ja cię chrzanię… nikomu nie powiemy!

Udaliśmy, że trochę się krygujemy przed przyjęciem poczęstunku, ale... kulturalni ludzie nie odmawiają podarunku, nawet kiedy im nie odpowiada formą czy treścią. Umieją to ukryć i nawet podziękować. Nam forma odpowiadała, a zwłaszcza treść w niej ukryta, więc prezent został przez nas przyjęty. Grzecznie podziękowaliśmy, przypominając jednocześnie jeszcze raz o obowiązku dochowania tajemnicy przez naszych rozmówców i jednocześnie darczyńców.

Schowaliśmy otrzymane dwie butelki do torby. Dopiero co poznani współpasażerowie usiedli na swoje miejsce, a Karolek zaraz nalał wódkę do dwóch stakaników. Wzniósł flaszkę do góry i z pytającym wzrokiem spojrzał w naszą stronę.

– Niestety, nie możemy – odmówiłem, przepraszająco unosząc otwartą dłoń. – Jesteśmy na służbie.

– Służba to służba. My nie w pracy, więc możemy. Co nie, Karolek? – Nasz rozmówca wzniósł stakanik do góry. – No to, za naszych kochanych panów kosmo… kochanych panów! – Przechylił i wypił duszkiem. Karolek dotrzymał mu kroku.

Nasi współpasażerowie wysiedli na stacji w Chełmży. Mimo że zdążyli jeszcze wypić kilka „głębszych”, wyglądali na bardziej trzeźwych niż kiedy wsiadali do pociągu. Wyglądało, że to nasza tajemnica, troszkę im ujawniona, zadziałała tak orzeźwiająco. Już na peronie zaczęli gwałtownie gestykulować i co chwilę kładli palec na ustach. Możliwe, że zaczęli się kłócić, kto wygrał zakład, chociaż żaden z nich nie trafił.

My zaś zaoszczędziliśmy własne pieniążki na nieoficjalną część uroczystości, która się odbyła w innym miejscu, już po części oficjalnej. Poklepałem wtedy z satysfakcją swoją odznakę z rakietą. Niby takie małe „prawie nic”, a przyniosła profity. Fakt, że blaszka była naprawdę ładna.

fragment nowo pisanej książki

autor

zetbeka

Dodano: 2024-04-03 11:06:40
Ten wiersz przeczytano 349 razy
Oddanych głosów: 4
Rodzaj Bez rymów Klimat Ciepły Tematyka Praca
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (15)

zetbeka zetbeka

Dzięki, panie Bodku. Pozdrówka.

Pan Bodek Pan Bodek

W tym czasie juz bylem w Kanadzie, ale sledziwem
"dewastacje". :(
Sprawne pioro, Zdzislawie. +++

Pozdrawiam serdecznie. :)

zetbeka zetbeka

Zawsze mówię to, co myślę -Plan Balcerowicza
doprowadził do ogromnego bezrobocia a jednocześnie
ogromnego wzbogacenia się nowobogackich (wykupywali
upadłe firmy za bezcen). O tym też będzie w mojej
nowej książce (tak się stało z firmą, przy której był
nasz hufiec).

Czy nie było innej drogi "wyjścia z socjalizmu"? Była
- inne byłe kraje KDL wybrały inną, łagodniejszą
drogę, nie niszczyły w czambuł firm, nie patrząc -
dobra czy zła i wyszły na prostą bez tych ogromnych
tragedii ludzkich.
Tak - wielu chłopców i dziewcząt pokończyło szkoły w
OHP, wyszło na prostą. Do dzisiaj niektórzy utrzymują
ze mną kontakt :)

mariat mariat

Brawo Z. za odwagę, bo nie każdy potrafi powiedzieć o
Planie Balcerowicza prawdę, a wiadomo - to kalka
amerykańskiego ekeonomisty wiadomego pochodzenia
Dżefreja Zaksa (Jeffreya Sachsa) i rozmontowanie
ówczesnej socjalistycznej gospodarki. Bez zachowanie
tego co było niezłe, a nawet dobre, w czambu
rozgniatało się wszystko. Moje hufce, a miałam ich
wtedy trzy dochodzące dwuletnie o łącznej liczbie
dzieciaków ponad 80 - niestety poszły pod młotek, ale
przez te 5 lat sporo młodzieży wyszło na ludzi,
kończąc szkoły podstawowe i zawodowe. .

zetbeka zetbeka

PS. Mariat, "stakanik" (szklaneczka) jest rusycyzmem,
ale już polskim słowem, używanym powszechnie przez
Polaków. Natomiast "stakanczik" - jest rosyjskim.

zetbeka zetbeka

Ok, Mariat :)
Mam to samo zdanie, co Ty - były drzewiej rzeczy złe,
ale i dobre. Wychowanie trudniejszej młodzieży i próba
wyprowadzenia ich na prostą drogę jest zadaniem w
każdym państwie, niezależnie od ustroju i polityki.
Pracowałem w hufcu stacjonarnym aż 18 lat (1985-2003),
więc wspomnień mam nadto na całą książkę. Włącznie ze
zmianami i bardzo trudnym okresem, kiedy "Plan
Balcerowicza" doprowadził do bankructwa wielu fabryk
i... rozwiązanie wielu hufców przy nich istniejących.
My się utrzymaliśmy, tworząc (jako pierwszy w Polsce)
własny Ośrodek Szkolenia i Wychowania - z przejętym
internatem i własnymi instruktorami i miejscami
szkolenia w pracy dla młodzieży. Na nas się inni
wzorowali... przetrwaliśmy :)

PS. "Baba w niebieskim mundurze i z nieznamymi
oznakami stopnia" - to dla ludzi było dziwo :)))

mariat mariat

Ależ Zetbeko dobrnęłam do samego końca i wiem, że
planujesz te wspomnienia wydać. To dobrze. Przyda się
wielu rodzicom mającym pod swoją pieczą niebieskie
ptaki, bo choć działo się to za czasów dziś tylko
krytykowanych (z czym ciągle ja się nie zgadzam), to
jednak ludzie umieli żyć po ludzku i potrafili radzić
sobie w każdej sytuacji i wyjść z napotykanych
opresji. A skoro to pójdzie do książki - to proszę
zmień jedno słowo - nie stakanik, tylko stakanczik.
Stakan = szklanka, stakanczik = szklaneczka.
Ja - w odróżnieniu od Jastrza chodziłam w niebieskości
równe pięć lat, a było to wymagane i sprawdzane przez
KW. Mundur, owszem robił wrażenie w niektórych oczach,
bo baba z 4 gwiazdkami i 2 paskami = co to za
cudak????

zetbeka zetbeka

Jastrz - to miałeś dobrze. Może dlatego, że byłeś
rzecznikiem albo wasz komendant wojewódzki przymykał
oko. W naszym województwie była, niestety,
wymagalność.

zetbeka zetbeka

Mariat - witam koleżankę "po dawnym, wychowawczym
fachu" :)
PS. Nie doczytałaś, co pod postem dopisałem? Właśnie
wspomnieniom z pracy w OHP (stacjonarny hufiec) będzie
poświęcona moja kolejna książka, już siódma, ze
wspomnieniowego cyklu cyklu "Zza zasłony czasu".
Powyższy fragment jest świeżo napisany. Chcę ją w
bieżącym roku skończyć, potem 2-3 miesiące na wydanie.

Działo się w stacjonarnych hufcach, działo ;)

jastrz jastrz

Przez jakiś czas byłem w Gdańsku rzecznikiem prasowym
Komendy Wojewódzkiej OHP. Mundury widziałem, ale nikt
nie wymagał ode mnie ich noszenia.

mariat mariat

Ponieważ też przez okres pięciu lat chodziłam w
niebieskim mundurku z czterema gwiazdkami i dwoma
paskami, a blaszki miałam różnokolorowe polskie i
bułgarskie, to może też warto powspominać niektóre
mało-śmieszne a z dreszczykiem momenty/

zetbeka zetbeka

Tak, Sturecki.

sturecki sturecki

Fragment ten wydaje się być ciekawym wątkiem,
prezentującym jedną z wielu anegdot z życia - zapewne
- autora. Opowiada on o sytuacji, w której bohaterowie
zostają zauważeni przez innych podróżnych z powodu
swoich mundurów. Wprowadza to pewną zagadkę.
(+)

zetbeka zetbeka

Życie jest najlepszą kanwą do pisania ;)

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »