Czas orfeuszy
Ze źródła wschodzisz pachnąca sonetem,
ptasią melodią, śpiewaniem syreny.
Gasnąc, powstajesz jak ogień oliwny,
nim noc, szulerka, przebije monetę.
Jesteś, a znikasz, nadmiar równo pojąc
brakiem, odpływa wszystko prócz czekania.
Niewiedza boli, rozsądek przesłania.
Sam nie wiem, błękit, czyś jest szare
złoto?
Powracaj jeszcze, przepiękna nad podziw,
baśni otwarta, pieśnią przebudź ciszę,
niech każda pora odsłania jej karty.
To kolej rzeczy, przemijasz, odchodzisz,
choć trwa muzyka, niechcianych zapomnień
nie zbawi śmiechem commedia dell’arte.
Komentarze (15)
wspaniały sonet :) pozdrawiam
słowa po przeczytaniu Twojego Sonetu są całkowicie
zbyteczne
chylę czoła.
Jestem zaskoczona, ale jak najbardziej na plus:)
nono...minionej poezji czar :-)
Szczerze nie przepadam za sonetami..
Ale dzięki Tobie chyba zmienie zdanie:)
pozdrawiam.
Piękny sonet, miło było przeczytać :)
Wspaniały ,pozdrawiam
Podziękowania zostawiam i pozdrawiam.
:)
majstersztyk;
Powiem...ładnie. Pozdrawiam
Świetny sonet, ale chyba się powtarzam
Wspaniały sonet. Pozdrawiam
przygnałem za opisem LiLu...szacun:)
przepiękny sonet..świetne pióro...! :)
Piekny sonet:)