Deski Chrobrego
każdy żar, spala litery
odbierając jak pęknięty bukłak
łyk istnienia, mogący zapewnić
coś więcej niż rysy na liniach
papilarnych
zapisane i co, powiedzą jak żyłeś
tak mózg pracuje, a może chcę jak
odkrywca, wbijać flagi nowych państw
w kolejne zdrewniałe fałdy
skrobie los na pełnym soli blacie
tych dawnych mi dni, roztrzepując na
boki
bez akwalungu, bo one dawno suche
i tylko archeolog, mógłby serce radować
stąd wyszło oddychające plemię,
ciągle powracam jakbym zapomniał palta
z domu, gdzie ciągle wulgaryzują o
deszczu
i chłodzie, odbierającym chęć do pracy
dla zapewnienia bytu, kilku mrugnięciom
kreowanym na nowym łożu w ścianach
nie przedzielonych familijną zależnością
kilku pociągnięć między smoczkiem, a
powietrzem
w końcu zionę ogniem i spopielę brzegi,
aby wyżreć rany czystym jodem, który
zamiast
udrażniać, dodaje coraz więcej zakrętów
wyrywając ster
kill the white.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.