Dobrze ze ino leje część II
opowiadanie gwarowe. Gwary polskie jak kwiaty majowe na zielonej łące języka literackiego,miłej lektury....
ciąg dalszy opowiadania....
Jednego roku syćko było przyryktowane w
Cielęcorce. Siano poobracane, suchućkie
suche ino układać, ostrewki powbijane, a tu
ni stąd ni zowąd załyskało sie, zagrzmiało
i zaceno loć. Ledwo my do sópki dośli.
Wnucka godo do dziadka Gąsienicy, dziadku
patrzoj ale leje, zaś trza bedzie susyć.
Wiys co dziywce, pedzioł jej bo go złości
wzieny, dobrze ze ino leje, a nie sro...
I dziś kie straśnie leje dysc, myślem se,
dobrze ze ino leje. Wracałak sie wtej
wceśniej du dómu. Sąsiadka ojca z Weskówek,
Aniela Powikowo siedziała na ławce pod
oknem i zawołała do mnie z daleka:
Zośka... dobrze ze leje, bobymy sie na
śmierć zajebały przy tym sianie. Słak na
autobus razem z dzieciami, po dyscu bez las
i myślałak ze moze mo racje ino cemu tak
brzyćko godo. Cięzko było kie przychodziyl
cas zwózki. Gąsienicy kónia było skoda.
Stoł w sopie nie bocem jako go przezwali.
Mrugoł wielkimi ocami, sarpoł grzywom i
rzoł coby mu rucić co dobrego za grabinke
abo do wiaderka. Rod widzioł krowe. Wtej
kie ociec kosiył wybrali sie razem na
spacer. Gąsienica sukoł ik nieroz do rania.
Ale do rzecy brali my taki malućki wóz,
składali na polu. Do dziś bocem przód i
tył musiały dobrze spasować, a pote spinali
my go takimi wielkimi gwożdziami,
spornikami, jeden na przodku, a dwa na
zadku na wiyrk lytry. Ciągli my tyn wózek
na kawołek, kany były kopy i nakładali
siano. Piyrse po sesnoście kóp, a na
ostatku to dziesięć abo i pięć kóp, bo po
całym dniu roboty, brakowało nom siyły.
Ciągli my tom fure do sópki, ociec sie
pozaprzagoł przy dyślu, a jo pchała z
tyłu za fure. Nogorzej wiezło sie tom fure
do brzyzka, nieroz brakowało tchu, a kóń
stoł w sopie, bo go było skoda... Siano
trza było jesce powykładać. Brałak ojcowy
kapelus, widły na długim stylisku i
podawała ojcu bez właz w dachu, abo bez
dziure w powale na boisku.
Ale zycie to nie ino siyła, radość i
scęście. Przysła chorość na Gąsienice w
zimie w Święto Matki Boskiej. Lezoł na
pościeli trząsł sie z zimna, nie fcioł ani
doktora ani księdza. Widziało mu sie, ze
jako zawse do rade syćkiemu i chorobie
tyz... Krowy nie dały sie nikomu doić,
musioł tata. Trzymałak stołecek z ojcem
jednom rękom, a skopiec drugom, ociec
doił, krowy obzierały sie cy to ón.
Zuły potrow, bo siano wciągały pod sobie
choć zieleniućkie i pochło nim w
całym obejściu. Kie pojadły piyły wode tom
samom ze źródełka, co piyl ociec w
lecie... Zwierzęta wycuwały niescęście.
Pies stary Puszkin o trzech łapach
wystawioł zymby na kocury, ftore
przestrasone wychodziły ze siana coby
pojeść.W sópce pełno było siana na strychu,
a racej na sopie na boisku w
przybudówce abo racej pajcie i u sąsiada w
sałasie. Pochło wsędyj sianem, zywicom,
gnojem i chorobom. Tu daleko od świata, a
blizko Hol, przyjechoł doktor i tłumacyl
Gąsienicy ze to juz cas, zostawić gazdówke
i odpocąć, coby jesce krapke pozyć.
Gąsienica nie obzywoł sie wiedzioł
swoje. Te krowy, pies, koty, to siano,
pole, las, nawet te Hole i ten trud i
wdzięcność zwierząt, to było jego zycie
jego świat...
Ucył mnie jak to syćko porobić, oporządzić
coby nicego nie zaniedbać. Udało mi sie
przy pomocy córki przyprowadzić księdza z
nasej Górki. Ksiądz Trela rówieśnik ojca
poobzieroł syćko i pedzioł, tutok jak w
betlejemce ludzie, zwierzęta i sopa...
Po namasceniu choryk zrobiło sie Gąsienicy
lepiej, mógł wstawać z poscieli ale trza
sie było z tela brać do ludzi do świata.
Choć siłe dalej mioł jako downo słabość
przychodziyła na niego kiedy fciała,
przecie mioł nalicone prawie osiemdziesiąt
roków.
Serce miałak jak co dzień na ramieniu i
strach w gardle co z ojcem, kiedyk sła ku
niemu bez las, w zimie o sóstej rano.
Śreń jesce świeciył sie i wisioł w
powietrzu. Trzymałak w gorści tobołki, a na
plecak rugzak z pościelom. Jako co dnia
pytałak Pana Boga coby sie nie spotkać z
jakim zwierzem w środku lasu.
Jednego razu prasło mnie na dródze w lesie
na osklawicy ze śniega co sie w dzień
stopiył. Lezem se i myślem jako wstać,
pewnie mi nic bo nie boli... I cujem jako
mnie ftosi dżwigo do góry z całym tym moim
cięzkim majdanem, a racej tobołem. Serce mi
ze strachu zamarło bok nie wiedziała fto to
taki. Nic sie wom nie stało?
Usłysałak, a chłop byl wielki ze nie wiem
do kogo go przyrównać, nic pedziałak ale za
kwile mi sie stanie... Nic sie nie bójcie
ino se idżcie krajem, troche mniej slizko.
I zniknon w lesie, na dródze za zokrętem,
fto to był nie wiem do dziś. (Ale siyłe
mioł bo jo przecie nie prusynka.)
I przyseł po tyk syćkik dniak mojej słuzby
u ojca, dzień wtory bedem bocyć do kóńca
zycio. Musiałak przywieżć kupca coby
sprzedać krowy, nalazłak go i przywiezła
po tyj ślizgiej dródze na Weskówki w zimie
na polane.Wielkie auto, ani nawrocić ani
co...
Zima trzymała dobrze, słonecko rozświeciyło
syćkie śniegowe gwiozdki na polanie, kie my
śli do sópki. Ociec juz wiedzioł co musimy
zrobić, ale nie myśloł ze to syćko musi sie
stać tak wartko. Długo targowol sie z
kupcem i zodno cena mu nie pasowała . Krowy
rycały w sopie, cuły ze to juz kóniec tego
krowiego raju bo tak im tu było
dobrze...
Pedziałak nareście do ucha kupcowi ze mu
dopłacem ino coby doł ojcu telo, kielo
fce... krowy byly jak wymalowane, piykne...
Prowadziyłak je potem sama, po śniegu ku
dródze. Krowy rycały, boły sie śniega i
słonka bo raziyło w ocy. Prasło mnie nie
roz nie dwa, kie ciagły za łańcuchy,
ftorosi uciekła i rycała jaz serce pukało
we wnuku. Nareście, wlazły do auta obeżrały
sie na mnie i zaceny ryceć. Świercki loły
sie mi jak dysc po gębie, kiek patrzała
jako odjezdzajom autem.
Patrzem na polane, a ociec leci wartko jako
ino moze stary cłek po śniegu nie ubrany z
piyniądzami w gorści i woło, nie dom,
zatrzymoj to auto, moje krowy, biedne
rycom. Cy to dobry cłek jako im tam bedzie
u niego?
I tyś jest moja córka tyś sprzedała moje
krowy, po coś go tu przywiedła, wzion je
prawie darmo. Prasnon sie na ten śnieg na
polanie w grudniowym słonku i płakoł za
nimi tak ze do dziś słysem i widzem...
Dobrze ze wtej nie pukło mi serce...
Cułak sie jak Judos i płakała razem z
ojcem. Wróciylimy sie do sópki, zrobiyło
sie tak pusto, puściućko ino siano pochło
jako zawse bo go telo duzo ostało
wsędyj.
Tak skońcył sie tyn nopiykniejsy i
nojscęśliwsy cas jaki clek mo w swoim
zyciu.
Opisałak go coby nie zabocyć.
Komentarze (32)
Tak właśnie reagowali starzy ludzie, jak im zabierano
dotychczasowe szczęście, było ono wszystkim co oni
mieli. Ale czy mogło być inaczej? Czy gdzieś łagodniej
los obszedł się ze starym człowiekiem?
Wzruszyłaś Skoruso swoim opowiadaniem.
"Świercki loły sie mi jak dysc po gębie" - Skoruso,
Skoruso, tego tekstu chyba nigdy nie zapomnę - no
chyba, że kiedyś demencja w swoje łapska....
Piękne opowiadanie i wspomnienie dawnych czasów. Gdzie
ci ludzie znajdowali siłę na to wszystko? Podzielam
zdanie Aanake.
U mnie w ciechanowskim też pada i samopoczucie liche.
Pozdrawiam bardzo serdecznie.
-- ja tu pierwszy raz i w dodatku z centrum, więc
gwara ta dla mnie obca, więc tym bardziej uważnie
czytałam... pięknie tu i tak swojsko...
-- pozdrawiam ciepluteńko.. :)
pięknie opisałeś ten stan ducha kiedy nic od nas nie
zależy... tylko ta świadomość że wszystko co nam dane
musimy jakoś przeżyć....pozdrawiam.
Skoruso - super II cześć prozy gwarą zapisana - u mnie
się wypogodziło - pozdrawiam
Przepiękny gwarowy wiersz.Oj moje klimaty.Gdy szedłem
po krowy z pastwiska , głos sobie zdarłem, śpiewałem z
siostrą na dwa głosy, obok było jezioro.Gdy nam Kobyła
kara zdechła, płacz był w całej rodzinie.Owieczki
butelka karmiliśmy.Gęsi paśliśmy. Za króle kupiłem
sobie zegarek. Takie to były czasy.
Pozdrawiam serdecznie.
Pięknie opisałaś :) Z największą przyjemnością
przeczytałam :) Pozdrawiam
Było Ci ciężko ale warto było to wszystko przeżyć.
Pozdrawiam cieplutko :)
Zwierzęta potrafią nawet czytać w myślach. Nie dziwi
mnie ta ich cecha. Konie też tak mają.
Jurek
Widzę, słonko, żeś Ty Zocha,
niech Cię, Zocho, każdy kocha,
Matka Boska od tej chwili
niechaj nieba Ci przychyli
i niech łask da Jezusicek
tyle, że ich nie policzę:)))
Skoruso, doskonały tytuł opowiadania. Wybacz, ale
musiałam ten tekst sprzedać dalej, nie zdziw się, gdy
wróci w góry w takiej formie:
"Powiedział Gąsienica:
Dysc to nie zło,
dobrze, że ino leje,
a nie sro."
Uśmiechnęłam dzisiaj tym zacnym zdaniem Twojego taty
chyba ze trzydzieści osób. Zupełnie przestał nam
przeszkadzać padający od trzech dni deszcz:))))
Skoruso, wstydzę się, że zaglądałam do Ciebie tak
rzadko.Tyle wzruszeń, prawd i poezji. Przepiękne
życiorysy. Mogłabyś z powodzeniem powedzieć o sobie:
Nie głaskało mnie życie po głowie/Nie pijałem ptasiego
mleka/ No i dobrze. No i na zdrowie/ Tak wyrasta się
na człowieka.(cytuję z pamięci). Kłaniam się bardzo
nisko, spełnienia marzeń :))
Niesamowicie to opowiadanie,
ciepłe,gwarą pisane,pośród zwierząt.Też zawsze
uważałam,że one pierwsze wyczuwają,gdy coś jest nie
tak np choroba.Nie wiedziałam,że nawet krowy mogą być
tak zżyte z człowiekiem,że odmawiają dojenia komuś
innemu...
To jest nie tylko podróż sentymentalna,ale również
zapis historyczny,rzec można,świadczący jak było...
Wszystkiego dobrego Autorce życzę,dużo zdrowia:)
Serdecznie pozdrawiam -:)
Historia prosta, o prostych sprawach, ale
opowiedziana! Aż mi sianem zapachniało.:))