Feldfeblik (fragm. prozy)
Fragment szalonej groteski, surrealistycznego opowiadania S- F. Żaden ze mnie Lem -bis, sprawdzałem czy potrafię pisać science fiction.
II. Florianus ex machina. Ignoratio
elenchi, albo martwy język w służbie ...
(poezji? staempunka?)
Ledwie wyczuwalny wietrzyk zgarnia mi z
twarzy zimną, chorobliwą żółć. Trupią
żółtość, makijaż przedfuneralny. Smugi
koloru majonezu unoszone zefirkiem.
Oblepiają szyby urzędów, wystawy butików z
kieckami zza wschodniej granicy, twarze
przechodniów. Manekiny w ruskich
sukienkach, ludzie spieszący się do pracy,
stłoczeni w tramwajach, rikszach, szarzy
obywatele tego miasta na moment zmieniają
się w słabej mocy żarówki.
Słońcopolacy, chwilowo dzielący ze mną
nieuleczalnego parcha, letalni przechodnie,
współtrupy. Macie na krótko udział w mojej
spóźnionej agonii.
Ups - znów popadam w patos. Niedługo stanę
się łacinnikiem, będę kręcić zawijasy
słowne, glisandryczne metafory, epitafia
godne spiżu, marmuru, tablic na mym
przyszłym, wyczekiwanym grobie. Tfu, wypluć
robaczywkę, wypluć! I - dla pewności, by
nie ożyła w najmniej oczekiwanym momencie -
przydeptać!
III. Ość w gardle deklamatora
B - P - W - 48 wiruje coraz szybciej.
Kaleczę palce usiłując zatrzymać tryb.
Rzężenie, bulgot. Chwytam zębatkę oburącz.
Skorpiony przed oczami. Okropna
halucynacja. Wieżowiec Standmanna schyla
się, trąca mnie iglicą w skroń.
Odpędzam marę. Czarny przewód wypełnia się
mazią.
- Hriwilqiplizminakloooogo... - jęczę.
Kaskady śliny. Przełknięcie. Poszło.
Chwilowa ulga. Jakby wyjęto ze mnie
rozgrzany gwóźdź. Pół sklepu żelaznego,
chmurę opiłków, tornado wkrętów, podkładek,
poskręcanego drutu.
I otwiera się przaśne, skarlałe niebo, by
przyjąć moją ... hep! - jeszcze jeden
opornik, albo tranzystorek w nozdrzach. Ja
to wydmuchać? Palec w prawą dziurkę.
Ffff...
Skrzep się oderwał. Haust świeżego smaru.
Przepycham 19 - 02 do poziomu L - L - W.
Dwa stopnie wyżej już się gotuje. Wystukuję
korek. Kropla za kroplą, biegnie. Teraz
strumyk. Tłusty wodsppad. Góry Kaskadowe w
trzewiach. Ostatnie stadium - tęczowe pióra
wgryzają się w kabel. Wstrząs.
Dochodzę do siebie. Kolejny ciężki atak,
lipogram na milion stron.
Celowo unikam użycia nazwy choroby, swojego
nazwiska. Tak bezpieczniej. Gubię tropy.
Może oligofrenośmierci, włóczkowemu
zwierzątku będzie trudniej znaleźć
właściwego Flora, pomyli adresy i zetnie
żółty łebek innemu przegrańcowi, uwolni
kogoś od dożywania w najgorszym ze światów,
opuszczonym wesołym miasteczku?
Ech, choroba jasna, na co właściwie liczę?
To koniec końców. Finto, zaraz litościwy
pan montażysta wytnie kadry, na których
jestem. Nie przetrwam postprodukcji.
Zakopią mnie w grobie reżysera, zarazem
głównego aktora tej farsy. Po drugiej
stronie kamery, lustra fenickiego nie stoi
nikt. Koty bawią się kłębkami taśmy.
Życiorys podarty pazurkami, albumy rodzinne
w kuwecie.
Jeśli to czytasz - pogłaskaj moich wrogów.
Wybawicieli. Nasyp whiskas do miski. Ja w
tym czasie powspominam.
Komentarze (9)
Tak juz z Toba jest nie ma wiersza a sa bzdury, ale
zawsze po znajomosci mozna napisac ze fanatycznie lub
futurystycznie;))))))
fanatyczny tekst :)
No to zaskoczyłeś, rewelacyjnie, pozdrawiam
serdecznie;)
Podoba się, pozdrawiam :)
dziękuję, to zaledwie maluteńki wyimek tekstu.
Szalony tekst. Czy bardziej od autora?
Pisz, dobrze Ci to wychodzi.
pzdr
:)
Florek, ależ Ty masz fantazję! Mi, choćby się z
wysiłku zwoje stopiły, nie wymyśliłabym takiego
opowiadania :) Super! Futurystycznie i jednocześnie
egzystencjalnie! Brawo! :)
Bardzo spójny tekst. Tytuł zdrobniony? Pytam z
ciekawości :)
Pozdrawiam :)