Gory i ja
Chcialam kochac, chcialm zyc.
Chialam by ktos zauroczyl mnie.
By pokzal swe piekno, by ukazal siebie.
Ukoil i obdarzyl spokojem.
Szukalam wytrwale, dopoki nie ujrzalam gor
zbocza.
Ktos senna zielnenia otulil mnie.
Szumiacy potok niczym srebrnoteczowy sznur
okrecil sie wokol moich stop.
A dalej? – gluchy smerkowy las
szepcze,
ze tu na bujnych traw poscieli
jeszcze z radosci zatancze gdy przyjdzie
czas.
Potem nastala dziwna, srebrnoturkusowa
cisza nieba,
rozwiesila sie ponad dolina
i przenikla mnie do glebi.
Z dala w slonecznych iskrach zachodzacego
slonca,
ujzalam postac.
Bieglam za nia , pod gore cos mnie
pchalo,
nadziaja sil dodawala i juz bylam
blisko,
juz mialam krzyknac….! lecz znikla
,
rozplynlela sie w mgle zlocistej…
Zdobaylam cel, ale nie moj.
Bylam na szczycie i patrzylam w dol.
Widzialam paszcze ciemna
i przez nia widzialam dal.
Odkrylam co to tesknota bez brzegu i bez
dna.
Co to niewyslowiony zal…
Stalam! a wiatr mi w plecy wial,
spychal w przepasci doline , lecz ja dalej
szlam.
Slonce juz sie pozegnalo,
A nad Czarnym Stawem Gasiennicowym
Kiezyc swa wstega oplatal.
Bylam sama i czulam bol.
Tu ….w srodku…..we mnie.
Na pocieszenie dostalam kwiatow won rzeska,
szmer potoku
“lecz czy mi to wystarczy?”
moj glos drzaco odbil sie echem
i utonol w jeziorze….
Chcialam choc gwiazde spadajaca chwycic w
ramiona.
Lecz spadla.
Lecz zginela.
I zostalam sama wsrod mgiel
plasajacych.
Ze szczytu na szczyt sie przerzucalam
niczym mosty wiszace.
Gwiazd promienia przybijaly do skal mostow
tych konce.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.