A jeszcze nie tak dawno
Różnobarwny kobierzec z liści utkał wiatr,
a jeszcze tak niedawno...
słońce w całej swej potędze panowało nad
ziemią. Zorze właściwie nie gasły , ledwie
zrobiły się bursztynowe na zachodzie , już
wschód robił się opalowy i po krótkiej
drzemce nocy wstawał świt.
Jeszcze szpilki świerków miały na końcach
paciorki z rosy, a już ptaki czyściły pióra
, przeciągały skrzydła. Senność jeszcze
była w przyrodzie, a już blask porannego
słońca przeświecał przez kruche płatki
kwiatowe, barwiąc je na różowo. Zanim
nadeszło południe wyblakły, niczym
łabędzie pióra. Z ukwieconych ogrodów
unosiły się zapachy wabiąc pszczoły i inne
owady świeżym nektarem . Pszczoły zbierały
pyłek jakąś piosenkę nucąc, poruszały
skrzydełkami jak proporcami ,
obładowane zdobyczą odlatywały błyszczące
blaszkami wosku. W lesie pod sosnami
czerwieniły się soczyste poziomki, w cieniu
zakwitały fioletowe dzwonki. Grały wilgi
jak srebrne flety, cykały nieprzerwanie
cykady. Po wszystkich gniazdach samice
wysiadywały jajka i karmiły pisklęta. Łąki
były ukwiecone różowymi i czerwonymi
smółkami. Pastwiska lśniące aksamitną
zielenią falowały, kołysane podmuchami
wiatru, niby dywan rozkładający się ze
szczytu pagórka.
W oddali z przerwami kukała kukułka.
Spalone słońcem zbocze zażyło się
jak rozogniona miedz. Wieczorami słychać
było najpiękniejsze arie, wśród których
brzmiały rytmy nie jednej melodii.
Najpiękniejszy był duet srebrnego
gwizdania, to drozd śpiewak i kos na dwa
głosy urządzali popis głosów niczym kapela.
A mistrzowski trel malutkiego,
brązowego ptaszka pełen łkań, namiętnych
zwierzeń, miłosnych szeptów górował nad
chórem i orkiestrą. W powietrzu robaczki
świętojańskie latały w kleistych, jakby
smołowatych wysepkach gęstniejącej
ciemności. Lelki i sowy przemykały lotem
bezszelestnym , polując na ćmy. Wschodził
księżyc biały i okrągły , błyszczący na
szczycie ciemnego, łagodnie wspinającego
się ku niebu pagórka. Po nim wschodziły
gwiazdy wielkie i bliskie rozrzucone po
błękicie nieba. Bywały noce, gdy okolica
tonęła we mgle, wówczas drzewa wyglądały
jak nieziemskie istoty. Tworzyły korowody
tańczących cieni w powłóczystych szatach, a
powiew wiatru układał figury. Żabie kapele
im grały, kryształowo czyste nocne
powietrze cudownie orzeźwiało. Aż wreszcie
słońce wyczarowało swój ostatni barwny
dywan. Zwarta, puszysta, kolorowa jesienna
szata wrzosów ustroiła ziemię. Wstają
poranki leniwe, otulone mgłami chłodu.
Wszystko żegna lato całą tęczą barw, liści
gasnących, spadających na ochronę mocy
odrodzenia wiosną.
Tessa50
Komentarze (7)
Magiczny przyrodniczy obraz przełomu lata i jesieni...
pozdrawiam :)
Tereso przeczytałem twoją prozę z przyjemnością ,
niesamowite opisy barwne, czytając miałem wrażenie
jakby to była baśniowa kraina. Brawo.
niesamowicie barwny opis przełomu lata i jesieni :-)
I tak idziemy przez życie z jednej pięknej pory roku w
drugą... Nie potrafimy tak pięknie się odradzać, jak
wszystko wokół nas.
Pozdrowienia :)
Piękny opis, aż cieplej na sercu, to nic, że już
jesień. Pozdrawiam + zostawiam
A jeszcze nie tak dawno...
Wszystko żyło, tętniło miłością.
Tak,to miłość wyprawia to wszystko, takie harce w
przyrodzie, że serce rośnie:)
Już się skończyło, uśpiło wszystko.
Tak wielka szkoda, jesień chłodem wieje,
uśmierca co żyło, trzeba przetrwać, do wiosny
poczekać.
Tak to długo jeszcze...
Ślicznie przeurocza,
urzekasz, wspominasz lato.
Pozdrawiam serdecznie:)
Pięknie i obrazowo Tesso, ach! jak ja lubię czytać te
Twoje opowieści!!
Pozdrawiam cieplutko :))