Kobieta w gęstej czerni włosów
Ta kobieta, tak, to ona. Idę za nią od
dłuższego już czasu ulicami pustego miasta.
Słyszę stukot jej obcasów ginący, gdzieś
między kamienicami. Chcę jej powiedzieć,
chcę jej wyznać… Podążam, zatem — krok w
krok, śledzę…
Głupio mi, ponieważ czuję się jak szpieg,
jak tajny agent w szarym prochowcu z
podniesionym wysoko kołnierzem. Jak szpieg
w mrocznym, czarno-białym kryminale noir z
Humphreyem Bogartem, który dla niepoznaki
czyta gazetę albo przegląda okładki
ustawionych w witrynie księgarni książek. I
przemyka chyłkiem pod osłoną nocy, bądź w
jaskrawości świtu. Ale wbrew pozorom, ściga
ją jako koneser piękna. Muszę jej to
powiedzieć, przyznać się wreszcie do
miłości. Widzę, jak rozgląda się, jak
patrzy. Jak tonie w błękicie nieba, niosąc
naręcza czerwonych róż, liliowego bzu, co
omdlewa wonią melancholii i tęsknoty… — za
czym? Za tym o czym od dawna marzę. A czy i
ona marzy? Czy obserwuje mnie? Zerka?
Staram się dojrzeć, usilnie dowiedzieć,
lecz oślepia mnie jaskrawy refleks
odbijający się od szyby w wielkiej galerii
obrazów, kunsztownych fresków. Choć, teraz
widzę, widzę wyraźnie. Przegląda się w
słońcu, podziwiając swój jasny profil i
spleciony warkocz swoich cudownych czarnych
włosów. Widzę to, skryty w głębokim cieniu
po drugiej stronie ulicy. I widzę ją całą w
słońcu, w całej tej potędze upojnego lata…
Wiem. Jerzy Pilch pisał podobnie, choć nie
chcę się absolutnie do mistrza porównywać.
Ależ skąd! Daleko mi do niego. Oparłem się
tylko o jego tekst z pierwszego rozdziału
„Pod mocnym Aniołem”. Tylko, że on, to
znaczy jego bohater, słuchał czeskiego
saksofonisty tenorowego Feliksa Slováčka,
ja słucham ambientu. Tak więc, chciałbym ją
móc dogonić i zajść jej znienacka drogę a
wtedy, skłoniłbym się szarmancko i ucałował
jej dłoń. Choć nie wiem, czy lubi, kiedy
się ją całuje w dłoń. Być może wyrwałaby ją
z obrzydzeniem, podnosząc głos w ostrej
reprymendzie, tak właśnie, kiedy się chce
odgonić od siebie kogoś o podejrzanej
proweniencji? Nie wiem. Być może aż nazbyt
staram się przyozdabiać przedziwną metaforą
o wielopiętrowej konstrukcji, doszukując
się we wszystkim rozmaitych znaczeń i
symboli. Nie wiem. Może trzeba bardziej
zwyczajnie, bezpośrednio. Tak twarzą w
twarz… Po prostu, kocham tę kobietę.
Widzę przez okno szeleszczące liście
starych dębów, kasztanów. Opływają mnie
jakimiś tkliwymi szeptami, nostalgicznymi
wspomnieniami. I ta dziwna tajemnica czasu
w prześlizgujących się po drzewach
drgających blaskach, w migocie słonecznych
prześwitów. Widzę swoją twarz zamyśloną,
odbitą w szybie profilem. Poruszaną przez
ciepły wiatr, w którym strzępy słów toną w
potoku szeptów i niedopowiedzeń. Jesteś tu
jeszcze? Ja jestem i czekam w tym gwarnym
żywiole samotności, co przepływa piskliwym
szumem,. Co przepływa w odbijających się
echach natrętnej, powracającej przeszłości.
Kocham cię. Tak, po prostu, jak tylko
mężczyzna może kochać kobietę. A czy ty
kochasz? Widzę cię w słomkowym kapeluszu z
niebieską wstążką. Widzę cię zakochaną w
morzu, w wilgotnym pod stopami złotym
piasku. To wszystko na próżno? Spójrz,
nadchodzi szumiąca w swojej potędze fala,
odpływa… I raz jeszcze. Po nieskończoność
wdechów i wydechów ziemi. W oceanie
powietrza biała smuga po odrzutowcu.
Rozpływa się w powolnym prologu pędu i w
milknących porywach silnika pierzasty wąż.
Idziesz po piasku boso… Idziemy we śnie…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-06-08)

Arsis


Komentarze (4)
Mnie bardziej pasuje klimat drugiej częsci, choć opis
podążania za czarnowłosą kobietą też niczego sobie.
Pozdrawiam serdecznie.
lubię podążać za Twoimi oczami.
Piękny ten opis chodzenia za tą tajemniczą kobietą...
Pozdrawiam serdecznie
Pięknie, obrazowo i intrygująco
o jakiejś kobiecie za którą peel podąż i która jak
widzę też go zaintrygowała.
Pozdrawiam serdecznie, z podobaniem dla prozy :)