Komoda.
Każdego dnia obrastam
centymetrową warstwą kurzu.
Krążę boso po rozdartym deszczu.
Tkwiąc w tej bezpańskiej szufladzie.
Uciekając,zasznurowałeś mnie tam,
sto lat temu.
Mieszkasz nieopodal,
po drugiej stronie korytarza
w wysokiej,smukłej wieży świadomości.
Nie spuszczasz warkoczy,
nie wiążesz prześcieradeł.
A ja puchnę w
przyciasnej sukience
usnutej z diamentowych wspomnień.
Cisza kaleczy najbardziej.
Słońce w filiżankach
nie ukrywa zdumienia.
Czy to świat padł na twarz,
czy miłości już nie ma ?
Porzucona P.Histeryczka
Komentarze (3)
Obraz niebanalny bije z tego wiersza. Słowa splecione
w cudowne metafory dodają uroku mimo tego, że za
każdym wersem kryje się smutek. Brawo!
Świetny wiersz....piszesz o czymś, o czym trudno
napisać coś nowego- o miłości...i ubierasz to w
powszednie słowa, nadając im magiczną moc....
ubierając powszedniość w miłość uwolniłaś magię....
;) pozdrawiam
To przykre odczuwać w sobie miłość, której nie można
uwolnić ciesząc się jej pięknem. Życzę Ci spełnienia i
znalezienia ukojenia dla serca w miłości, która w
Tobie płonie. Pozdrawiam:)