niebieska kurtka - 4
- Ja nie chcę odbierać psa - powtórzył
smutnym głosem chłopiec - ja tylko
chciałbym dostać moją kurtkę. A właściwie
to, co w niej zostawiłem - dokończył cicho,
lecz zdecydowanie.
- Kurtka jest! Leży na balkonie -
odezwałam się.
Chłopiec zerwał sie na nogi, strącając
Tabiego z kolan.
- Proszę mi ją oddać, to dla mnie bardzo
ważne - przekonywał, jakby chodziło nie o
starą kurtkę, tylko o coś o wiele
cenniejszego.
Kurtka jest - powtórzyłam - ale kilka razy
już ją prałam, więc jeśli coś tam
schowałeś, to mogło się uszkodzić. Zresztą
zaglądałam do kieszeni i niczego tam nie
było.
- Muszę sprawdzić - chłopak spojrzał mi
prosto w oczy - tam jest zdjęcie mojej mamy
a ona... ona nie żyje - dodał znacznie
ciszej.
- Wejdź, proszę - zachęciłam go. - Może
usiądź i napij się soku, a ja przyniosę tę
kurtkę - zaproponowałam.
- Nie, ja tylko po zdjęcie...
Kaśka podała chłopcu kurtkę, a on zaczął
ją przeszukiwać.
- Miałem dziurawą kieszeń, a zdjęcie jest
malutkie - mówił chłopiec sam do siebie,
jednocześnie obmacując wszystkie szwy.
Nagle jego dłoń znieruchomiała.
- Tu, tu coś czuję! Tylko takie
zgrubienie, nie wiem co to...
Podeszłam do szuflady i wyjęłam z niej
nożyczki. Pomogłam przeciąć materiał, bo
chłopakowi drżały ze zniecierpliwienia
ręce. Niestety to, co wyciągnął ze środka
wcale nie przypominało zdjęcia. Był to
zwitek papieru, czy tekturki, na którym po
rozprostowaniu go widać było tylko
niewyraźne plamy.
- Tu była moja mama - głos chłopca się
załamał, a na końcach rzęs zawisły łzy. - A
teraz nie mam juz nic. Nic! Rozumiecie?
Zupełnie nic mi nie zostało.
Zacisnął pięści i usiadł wprost na
dywanie, jakby zabrakło mu sił.
Podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na
ramieniu. Nie wiedziałam, co mogę w tej
sytuacji powiedzieć, więc milczałam.
- Nie masz więcej zdjęć? - zapytała
Kaśka.
- Miałem tylko jedno. Inne już dawno
zabrały mi chłopaki. Bo ja jestem z Domu
Dziecka - wyjaśnił.
- Nie mogłem tam zabrać Maksa, więc
uciekłem. Potem mnie złapali. A jak
uciekłem drugi raz to już go nie znalazłem.
Pytałem ludzi, ale nikt nie wiedział. Nie
widzieli go. W sklepie na rogu dowiedziałem
się, że było takie ogłoszenie - ciągnał
rozgorączkowany chłopiec. - Teraz uciekłem
trzeci raz, Znowu pytałem. Dowiedziałem
się, że to wy daliści ogłoszenie. I
pomyślałem, że może znalazłem Maksa. Że ta
kurtka to razem z nim... i że to
zdjęcie...
Ukucnęłam obok chłopca i przytuliłam go,
ale on odskoczył jak oparzony.
- Co pani! Ja nie jestem już dzieciak!
- Jak chcesz, to Tabi może być i mój i
twój - odezwała się Kaśka. - I możemy na
niego wołać Maks. To nawet zabawne - taki
malutki i Maks. Maksymalny. Znam to słowo,
bo...
- Nie może być i twój i mój - odpowiedział
chłopak, wycierajac oczy rękawem. - Pies
musi wiedzieć, gdzie ma dom... Ale
dziękuję.
- A co teraz zrobisz? - zapytałam
niespokojnie.
- Wrócę do Domu Dziecka.
- Ale najpierw zjesz z nami obiad, prawda
mamo?
- Jasne. A po obiedzie pobawicie się z
Tabim. To znaczy z Maksem - zaplatąłam się
w psich imionach.
cdn.
Komentarze (19)
Z przyjemnością przyczytałam. Super.
Czytałam z zaciekawieniem i wzruszeniem. Czekam na
dalszy ciąg. Pozdrawiam cieplutko, ślę moc pogody
ducha:)
sporo emocji. Masz dar.
Kolejna część wzruszająca.