Pan Teodor
Lesie, ojczyzno drewna! Stołówko
sarenek,
Dawco życia robactwu i siewco ziarenek,
Bądź dzisiaj pozdrowiony i po wieczne
czasy!
Las ten nie jest przyjazny, podobno w nim
straszy.
Ciemno między drzewami, gęste rosną
krzewy,
Niejeden się w nim zgubił, wsłuchując się w
śpiewy
Tych zdradliwych artystów -
srebrnoskrzydłych ptaków,
Które wiodą nad wodę jednym z czarnych
szlaków.
Pan Teodor zamieszkał już dawno w tych
stronach.
Żył on wielce dostatnio, gdyż Teodorowa
Zmarła tuż po ich ślubie, zostawiając
posag:
Dwór modnie urządzony, klękajcie
niebiosa!
Chodziły wprawdzie słuchy, że do żony
śmierci
Teodor się przyczynił, podając jej
rtęci.
Brakło na to dowodów, sprawa umorzona,
Spoczęła w swym grobowcu jego martwa
żona.
Dnia pewnego posłyszał o nowych
sąsiadach.
Donieśli mu znajomi, których dziecko
badał
(dodać bowiem należy, iż był on
lekarzem),
Że widzieli klamoty, furgon i bagaże.
Widzieli także córkę przyjezdnej
rodziny,
Podobno strasznie śliczna, wprost piękna
wyżyny!
Pomyślał więc Teodor: "Pójdę się
przedstawić!"
Zamiar zrealizował. Kwiaty jakieś
sprawił,
Już puka do drzwi domu, słyszy odgłos
kroków,
Ktoś naciska na klamkę... Teodor jest w
szoku.
Staje przed nim Eulalia. Ma oczy
błękitne,
Smukłe, długie odnóża i czułki
wykwintne,
Jakie tylko cetyńce mają wśród korników!
Grom miłości go trafił, choć on ze
skrycików
Szarych z dziada pradziada.
Skrzydła
rozprostował.
Przywitał się słowami: "Witaj moja
droga!
Nazywam się Teodor, jestem twym
sąsiadem,
Mam praktykę lekarską, więc problem to
żaden,
Abyś do mnie zajrzała, poczuwszy się
gorzej."
Poruszzła czułkami: "Gdzie mieszkasz
doktorze"
Właściwie to mam kłopot, przedplecze mnie
boli,
Chyba od przeprowadzki, sprzątania
pokoi,
Czy mógłbyś coś zaradzić?" - słodko
zapytała.
"Wpadnij do gabinetu, to ta brzoza
biała,
Tam przyjmuję codziennie, od świtu do
zmierzchu ."
"Oczywiście przybędę... do twego
domeczku".
Następnie drzwi zamknęła. Na progu stał
długo,
Nie mogąc się poruszyć. "Chcę być twoim
sługą!"
Niemalże to wykrzyczał, lecz się
opanował.
Wreszcie poszedł do domu. Ciężka była
droga.
Nadto stwierdził nieszczęśnik, że wpadł w
otępienie,
Nie spytał jej o imię... Ot,
niedopatrzenie.
Noc minęła spokojnie, Teodor wstał
wcześnie,
By ogarnąć komnaty. W końcu słynął w
lesie
Nie jedynie z bogactwa i swego zawodu,
Ale również z porządku, jaki trzymał w
domu.
Intensywnie rozmyślał o ślicznej
korniczce:
"Jest innego gatunku! Jakież to
tragiczne!
Istnieje dla nas szansa? Jakże ją
przekonać?
Podejmę ją obiadem, a w obiedzie prozak!
Znakomite mam łyko - pierwyj sort ze
świerku,
Smak prozaku ukryję w przepysznym
deserku!"
Bezzwłocznie do działania zabrał się
Teodor.
Wstawił łyko do garnka. Komorę godową
Przystroił igiełkami opadłymi z jodły.
Po tym uznał swój dworek do przyjęcia
godny
Pięknej panny Eulalii.
Już słońce wysoko
wisiało nad drzewami, chociaż mgła
głęboko
Wsuwała się w gałęzie, kiedy przyszła
Ona.
Przywitała się grzecznie, weszła
pochylona
(Gdyż drzwi dworku skrycików nie
dostosowano
Do wielkości cetyńców). Obnażyła ciało,
By się poddać badaniu. Sternit miała
zgrabny,
Jak ocenił Teodor - również tergit
ładny.
Diagnoza była dobra, to tylko zmęczenie,
Eulalia ma odpocząć, może gryźć korzenie
Modrzewia dla witamin.
Chciała już wychodzić,
Teodor spanikował i podciął jej nogi!
Upadła na podłogę, odwłok sobie zbiła,
Nadszarpnęła skrzydełko, odnóże
skręciła,
Krzyk jej chyba słyszano w całym wielkim
lesie.
Wtem huk rozbrzmiał dokoła, dwór-brzoza się
trzęsie!
Podbiegł Teoś do okna, ptak leci
ogromny.
Zdążył tylko pomyśleć: "Stanę się
bezdomny!"
Wielki ptak swoim skrzydłem, szybując,
ściął brzozę.
Dom Teodora runął, upadł na podłoże.
On sam oraz Eulalia obili się znacznie,
Zanim wydostali się, męcząc się
wydatnie.
Mgła już wtedy opadła, las zniszczony
został.
Nagle ze środka ptaka... wychyla się
postać.
Nic, co widziałby wcześniej lekarz
wykształcony.
Tylko cztery odnóża, tułów
zniekształcony,
Dziwny otwór gębowy, ciało obleczone...
Eulalia zawołała: "Na szerszenie,
człowiek!"
Nim jednak głos jej przebrzmiał w
zadymionym lesie,
Usłyszeli dwa strzały, których dźwięk się
niesie.
Zadudniła wnet ziemia, ludzi biegnie
więcej,
Nie patrząc, na czym stają, do ptaka czym
prędzej
Chcą dotrzeć przed innymi. Zdeptali
korniki,
Które życie oddały, zawiniwszy niczym.
Rodzina Teodora każdemu się żali,
Że śmierć pana doktora to wina Eulalii.
Niektórzy jednak twierdzą, iż kara nań
spadła
Za otrucie swej żony.
I koniec czytadła.
Komentarze (5)
Mistrzostwo!Trzeba miec talent i inteligencje zeby
stworzyc takie dlugie dzielo i zachowac jego rytm!
Czytalam na glos tak jak "Pana TAdeusza"..ciekawa
historia,dowcipna z moralem. Przyznac sie musze ze
znam cie na beju od dawna,przeczytalam twoje wszytskie
wiersze... i cenie sobie twoja poezje..jest momentami
rozbrajajaco szczera,masz swietne puenty,masz ciekawy
styl...i chcialabym zebys to wiedziala.
P.S.
Chyba miało być: entomologów?
Piszesz, jakbyś widział w nas etymologów,
czyli badaczy owadzich nogów.
Stąd te naukowe terminy, jako to: sternit, tergit i te
odmiany insektów/robali: skreciki, cetyńce, a wszystko
to nie na nasz nieuczony rozum. Należało tedy przypisy
stosowne poczynić.
I pomyśleć, iż to poemko miało nam przybliżyć kulisy
pewnej głośnej katastrofy lotniczej...
Fajna opowieść, ciekawa, troszkę długa ale warto
przeczytać :-)
leciutkie pióro Witam:)Przeczytałam wierszowaną
opowieść OK Pozdrawiam