Parasomnia II: Obecność
Szperają po kątach, mając ręce oplecione
pajęczynami. Zdrapują grzybnię, grzyby
okraszone mchem i wilgocią. W kątach szara
pleśń, na wilgotnym murze, ścianie… Czegoś
wciąż szukają te natrętne zjawy,
rozprostowując i składając rytmicznie
półprzezroczyste skrzydła. Otwierają
szuflady. Wyrywają kartki z zeszytów,
książek… Węszą. Węszą łapczywie rozdygotane
zmory… Muskają opuszkami palców, wystukując
jakiś tajemny rytm po membranach
odrealnionej luminescencji nadciągającej
maligny. Poruszają drżącymi czułkami.
Gładzą nimi po gładkich powierzchniach,
chropowatych, popękanych, niewidzialnych,
otoczonych powietrzem… Stoją do mnie tyłem,
jak te zgarbione truchła. Nie
zainteresowane niczyim przybyciem. Choć
odwracają się nagle przez plecy, wzruszone
być może jakimś nagłym skrzypnięciem
drewnianej podłogi od nie wiadomo czyich
kroków. I wpatrują się we mnie wielkimi,
czarnymi oczami, w których mży rozproszone
światło dalekich gwiazd… Wpatrują się we
mnie, ale tak jakby przeze mnie. I nie
przyjmują wcale do wiadomości faktu mojego
uczestnictwa w tym swoistym misterium
widziadeł i zjaw. Widzą jedynie przeogromną
pustkę lodowatego wszechświata z opadającym
powoli mgławicowym bielmem śmiertelnego
rozpadu.
W obłokach kurzu tańczą wskrzeszone ćmy do
jakiejś dalekiej muzyki, podobnej raczej do
piskliwego w uszach szumu. Przylatują i
odlatują z dolin i gór wiszących zasłon,
poprzecinanych mrokiem rozpadliny…
Zataczają koła wokół mojej rozpalonej
gorączką głowy. Kto tu jest? Milczenie.
Powtarzam zapytanie, lecz nic, znowu noc.
Bezkresna i żarłoczna w swojej nicości noc
oświetlona rozdygotanym płomieniem
dopalającej się świecy. Wokół gromada
cieni. Tańczące zwidy o nieustalonych
kształtach. Lodowata jaźń roztacza wokół
mnie, coś na kształt kokonu. Miotam się i
pełzam. Drżę. W oczach lubieżnej samotności
dostrzegam swoje własne odbicia.
Sponiewierane i starmoszone. W pokoju, w
tej pustej przestrzeni wszechświata…
Przychodzą do mnie i patrzą, patrzą
przeciągle. A po napatrzeniu odchodzą ze
spuszczonymi głowami skazańców. Nie
wiadomo, kto tu jest żywy, kto martwy. Nie
wiem. Coś miałem jeszcze zrobić, ale
zapomniałem, co. Nie pamiętam. Nic nie
pamiętam, choć przecież pamiętałem
wszystko. Jestem zbyt zmęczony, zbyt…
Ściskam w dłoni pogniecioną kartkę. Coś
jest na niej napisane. Nie widzę. Wszystko
mi się zlewa i plącze. Miota… Coś chyba
pisałem. Wiersz? Być może. Lecz, cóż to za
wiersz. Bezładna paplanina. Napisana chyba
okazjonalnie do przeczytania nad czyimś
rozwartym szeroko grobem w deszczowy dzień.
W taki dzień, w którym skapują na czarne
obręcze parasoli łzawe piksele
stereotypowych wzruszeń.
Rozglądam się i widzę czarne okulary
skrywające przedziwne oczy o niebywałej
piękności. Kimże to ona jest? Ach, to ona!
Zaraz, zaraz, znowu zapomniałem. Czasami
uciekają mi poszczególne frazy z życia, jak
resztki snu rozpryskujące się perliście o
szybę szarego dnia tuż po przebudzeniu. A
więc, kim ona jest? To kobieta ze srebrnej
Toyoty, która podjeżdżała każdej nocy pod
moje okna i paliła cygaro, wpatrując się,
gdzieś spoza czarnych przesłon w
rozproszone światło gwiazd. Kimże to ona
jest? Śmiercią? Tak, to ona! Podobna w
swojej istocie, w swojej tajemnicy mroku.
Tutaj muszę się na chwilę zatrzymać,
ponieważ zapomniałem, co było na początku.
Ach, znowu ci obcy. Dręczą mnie i
niepokoją. Czarne kurtki albo czarny
chitynowy pancerz. Na czarnych koszulach
czarne krawaty. Kogo znowu przyszli
pochować ci żałobnicy w nieludzkich
postaciach? Poruszają się przy tym jakoś
dziwnie, jak zagadkowe fantomy nakręcane
jakąś wewnętrzną siłą. Przyszli kogoś
pochować albo ekshumować. Już wyciągają
zewsząd rozsypujące się szczątki,
pozostałości… Klekoczą im w dłoniach kości,
piszczele… Klekocze i stuka rozwierana i
zamykana szczęka, jakby łapiącej oddech
białej, wygładzonej przez lata śmiertelnej
poniewierki czaszki.
Kto tak do mnie mówi? Ktoś najwyraźniej
mówi, nie mówiąc wcale. Ktoś najwyraźniej
tutaj jest. Ktoś tu jest…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-06-21)
https://www.youtube.com/watch?v=n9srGZpxYvY https://www.youtube.com/watch?v=OH4vXu99Wwg
Komentarze (3)
Mówić nie mówiąc, obrazowo piszesz.
Faktycznie bezkresna i samotna, żarłoczna noc.
Czytam jak zawsze z zainteresowaniem.
Pozdrawiam serdecznie i życzę peelowi dobrych snów na
kolejną noc.
Te Twoje zjawy są prawie realne, namacalne