Przenigdy łzy nie racz uronić
Dwadzieścia lat temu dziadek mój świat
zmienił
uśmiechem pożegnał promiennym mój widok
I mówił : Przenigdy łzy nie racz uronić, bo
sam radością się dzielił
Zamykam oczy już stoję przy bramie
nie wiem gdzie jestem, choć czuję się
świetnie
Dopiero co zero na socjogramie
teraz niech wykres czart jakiś zetnie
Podchodzę bliżej, choć nogi zniknęły
jakbym zobaczył coś przedziwnego
Psy czarne jak noc na mnie zerknęły, po
czym szczeknęły i odfrunęły
Lęk łeb zajmuje, lecz co jest strasznego i
idę dalej jak najdojrzalej
Jakiś mężczyzna mówi, że papież wita mnie
srogim spojrzeniem
lecz pięć minut później, ogłasza nowego w
niebie
Teraz rozumiem już co się stało, kończę tę
myśl westchnieniem
Pytanie tylko czy Bóg najmilszy widzi mnie
tu u siebie?
Światło największe w życiu widziane,
rozbrzmiewa koło mej duszy
Bóg horyzontem jak miłość płonąca rozgrzewa
kolejne chwile
I pyta w końcu Stwórca wspaniały: Czy
Ciebie w końcu coś wzruszy ?
Wzruszy mnie dziadek mój drogi przyjaciel,
widzę w oddali lokomobile
A w nim pan starszy, jakby mój dziadek,
tylko płaczący
Jam oczy oszklący, się wzruszający z nim
wraz płaczący i witający
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.