Samotność umierania (proza)
W cienistości parku, pod baldachimem
rozłożystych drzew… Ukryte skrzypienia w
chropowatości kory. Na pustych drewnianych
ławkach prześwity zachodzącego słońca, na
żwirze alei… Stoję oniemiały, nie mogąc się
nasycić pięknem tańczących płomieni
światła. Rozedrgane wiatrem, podmuchem
lekkim, rozkołysane, wirujące niczym
pierścienie Saturna w kosmicznej,
niedosiężnej, skutej lodem otchłani. Na
betonowym murku para zakochanych,
chwytająca oddechy z ust do ust,
odseparowana od świata, widząca jedynie
siebie.
Chwytam cię za rękę, niewidzialną. Zaciskam
dłoń, obejmując próżnię. Zimno mi pośród
tych drzewnych duchów, liściastych bogów
szepczących sobie tylko znane historie.
Zimno mi i pusto. Bez ciebie nie istnieję,
bez ciebie wpadam w nieskończone otchłanie,
które obejmują mnie i miażdżą, jakby
stalowym imadłem. I co mam jeszcze zrobić,
stęskniony przepastnie. I co mam jeszcze
wyrzec… Kwiaty pachną omdlewająco, bez
nawisa fioletowymi wiechami. Otumania i
pieści. Roztkliwia się nade mną słodką
wonią tęsknoty, wspomnień i zapomnienia.
Co mam jeszcze wymodlić i wyśnić. Co mam
jeszcze wyszeptać, abyś uwierzyła. Co mam
jeszcze… Co jeszcze… Wiesz, to taka piękna
melancholia, niepodobna do niczego i
tkwiąca tylko we mnie. Wiatr szeleści
liśćmi dębów, klonów, kasztanów… Dzieci
bawią się w berka, pies szczeka wesoło… Czy
ty wiesz? Czy wiesz? Słońce pomiędzy
gałęziami, ciepło na mojej twarzy. Zaciskam
mocno powieki… Pod powiekami pulsujący
powidok, świetlisty płomień. Długo
patrzyłem w twoje piękne oczy, na zdjęciu
sprzed kilku epok. Długo patrzyłem w
światło twoich źrenic, w gwiazd
nieskończone mrowie, od dawna idąc i idąc
bez celu, ale natchniony i otoczony naturą.
Długo patrzyłem w twoje oczy…
Czy wiesz? Powiedz, czy wiesz? Nie
powiesz, bo jesteś daleko. Oddziela nas
melancholia spojrzenia, poszczególne
powłoki czasu, kurz i pył… Długo patrzyłem
z nadzieją, że nadejdziesz w blasku i
cieple. Długo patrzyłem, lecz, niestety,
zostały tylko czarne motyle, które
przesłoniły obraz i tak zamglony. I
przesłoniły wszystko od ogrodów aż do
ciemniejącego nieba. I przesłoniły
wszystko, co obrosło kwiatami wiśni,
makiem-samosiejem w rowie, zabłąkaną
kalorią. I przesłoniły…
To tutaj, w gąszczu i szuwarach… To tutaj,
w pontyfikacie nadciągającej nocy… To
tutaj, w obłędzie samotności, tęsknoty i
ciszy… To tutaj, gdzieś tutaj, nawołuję
ciebie, wysławiam szeptem twoje imię… To
tutaj. Tak, pamiętam, to było tutaj… To
było tutaj, jak ten księżyc, co toczy się
po gładkim zwierciadle tamtej nocy. To było
tutaj…
Księżyc patrzy mi prosto w oczy. O,
księżyc, nowy miesiąc w pełni… Już noc. Już
noc… Kiedyż to zdążyła przyjść ta zmora, ta
senna królowa w potoku ciepłego deszczu?
Moja tęsknota, moja wielka tęsknota. Moja
włóczęga bez powrotu. Moja włóczęga w
plątawisku korzeni i mroku… Moja włóczęga
rozpięta w smukłość smutnych dolin. Moja
włóczęga, podczas której nikt mnie nie
wita. Moja włóczęga poprzez czarne
listowie… Moja włóczęga śladem błotnistego
fauna ― wrośniętego korzeniami w ziemię.
Przebyłem wszystko i wszystkie widoki, w
lęku i w pocie czoła. I poznałem wielką
tajemnicę śmierci i zagubienie
rzeczywistości, i samotność umierania.
Wszystko mnie bardzo boli… Widzę, że nic tu
po mnie, bowiem nie ma tu nic, poza
tęsknotą…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-05-08)
https://www.youtube.com/watch?v=yI36cArfqmU
Komentarze (5)
Czytałam jeszcze przed zalogowaniem. Jak zawsze bardzo
lubię zanurzyć się w Twoim tajemniczym świecie i
jeszcze z pierścieniami Saturna...
Wciągająco (jak zawsze). Pozdrawiam:)
...
Cudnie zaszeleściłeś melancholią. Początek wprowadził
mnie w liryczny nastrój, za chwilę /Zaciskam dłoń,
obejmując próżnię. Zimno mi pośród tych drzewnych
duchów/ czytając byłam zła na Ciebie.. wyrwałeś mnie z
ramion ciepła.. i po chwili wróciłam w delikatność
obrazów.. by kolejny raz smutek i tęsknota sprowadziły
na ziemię. Cudnie.
po prostu piękny kawałek. Nie mogłam się oderwać.