SENS ŻYCIA CZŁOWIECZKA
Nad przepaścią bez dna
Stoi postać szara
Czy to jestem ja?
Czy to jest poczwara?
Siedzi na krawędzi
Ma oczy zamglone
Coś cicho gawędzi
Coś... nie określone
Jest jak kreda blada
Nieznana jak ciemność
I nadal coś gada
I zaczyna więdnąć
Lecz znów się odradza
Nabiera rozmiarów
I oczy ma płaza
A łapy ogarów
Patrz! Co się z nią dzieje?
Spójrz! Jest coraz większa
I mrozem z ust wieje
Jej krzyk mnie udręcza
Wnet znów się odwraca
Spogląda ku niebu
Obłokiem otacza
I leci ku niemu
Ja patrzę spokojnie
I tracą nadzieję
Czy znów się uwolnię
Ze strachu truchleję
A ona łagodna
Jak powiew majowy
Jak ranek pogodna
Czy ognik domowy
Uśmiecha się do mnie
I patrzy przyjaźnie
Jej oczy ogromne
Rozbłysły się raźniej
Wciąż stoję i patrzę
Choć w duszy się lękam
Ze złości zapłaczę
A z bólu przyklękam
Czy to jest złudzenie?
Nieprawda i kłam?
Czy to ma znaczenie,
Że wciąż jestem sam?
Nagle ciemności moc
Ukaże swą siłę
Zmieni dzień w noc
A ja wciąż tam byłem
Spójrz! Jasności wstęga
By duszę mą zbawić
Przybyła potęga
By zło wreszcie zdławić
To Pan w swej miłości
Przybywa na ziemię
Gdzie tak wiele złości
By zbawić już ciebie
ciąg dalszy nastąpi
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.